Biuletyn opozycji (bolszewików-leninistów) nr 75-76, marzec-kwiecień 1939 r.
Drogi towarzyszu Guerin!
Otrzymałem wasze pismo jednocześnie z oficjalnym pismem Marceau Piverta. Bardzo jestem wam wdzięczny za przedstawienie waszego indywidualnego punktu widzenia, chociaż, niestety - jak to zresztą przewidzieliście - nie mogę się do niego przyłączyć.
Uważacie, w odróżnieniu od Piverta, że między nami nie ma „poważnych rozbieżności”. Całkiem możliwe, że wewnątrz waszej partii istnieją różne odcienie i że niektóre z nich są bardzo bliskie poglądom IV Międzynarodówki. Od tej jednak tendencji, która dominuje zapewne w kierownictwie i którą reprezentuje Pivert, dzieli nas prawie że przepaść. Przekonałem się o tym właśnie z ostatniego listu Piverta.
Dla określenia politycznej fizjonomii organizacji decydujące znaczenie ma międzynarodowa kontynuacja jej krajowej polityki. Od tego też zacznę. W swoim liście do Piverta wyraziłem zdziwienie z powodu tego, że wasza partia może teraz, po doświadczeniu ostatnich lat, pozostawać politycznie związana z brytyjską Niezależną Partią Robotniczą (ILP), z POUM i innymi podobnymi organizacjami - przeciwko nam, - i to nie bacząc na całkiem świeżą lekcję: przecież dopiero wczoraj Marceau Pivert był politycznie związany z Walcherem - przeciwko nam. Wasza partia jest partią nową. Jeszcze się nie uformowała, nie posiada jeszcze (w pewnym sensie - na szczęście!) ostatecznej fizjonomii. Ale ILP istnieje dziesiątki lat, jej ewolucja odbywała się na naszych oczach, wszystko było w swoim czasie ustalone, sprawdzone, w znacznym stopniu przepowiedziane. POUM przeszedł potężną rewolucję i zaprezentował się w niej w pełni i całkowicie. W tych dwóch wypadkach nie rozważamy o przyszłych możliwościach jeszcze formującej się partii, lecz o sprawdzonych przez doświadczenie organizacjach starych.
Na temat ILP szkoda słów. Przypomnę tylko jeden świeży fakt. Przywódca tej partii, Maxton, dziękował w parlamencie Chamberlainowi po ugodzie w Monachium i wyjaśniał zdumionej ludzkości, że dzięki swojej politykę Chamberlain uratował pokój - tak, tak, uratował pokój! - on, Maxton, dobrze zna Chamberlaina i ręczy, że Chamberlain szczerze bał się wojny i szczerze uratował pokój itd., itd. Ten jeden tylko przykład daje wyczerpującą i przy tym miażdżącą charakterystykę Maxtona i jego partii. Rewolucyjny proletariusz odrzuca w równym stopniu „pokój” Chamberlaina, jak i jego wojnę. „Pokój” Chamberlaina oznacza kontynuację przemocy nad Indiami i innymi koloniami, przygotowanie wojny w warunkach bardziej sprzyjających dla brytyjskich właścicieli niewolników. Brać na siebie choćby cień odpowiedzialności za „pokojową” politykę Chamberlaina może nie socjalista, nie rewolucjonista a tylko pacyfistyczny lokaj imperializmu. Partia, która toleruje takiego przywódcę, jak Maxton, i takie działania, jak jego publiczne solidaryzowanie się z właścicielem niewolników Chamberlainem, nie jest partią socjalistyczną, lecz nędzną pacyfistyczną kliką.
Jak wygląda sprawa z POUM? Zgodnie ze słowami Piverta, cała wasza partia „jednogłośnie” gotowa jest bronić POUM przed naszą krytyką. Pozostawiam kwestię „jednogłośności” na boku - wątpliwe, by członkowie waszej organizacji dobrze znali historię hiszpańskiej rewolucji, historię walki w niej różnych kierunków, w szczególności tę krytyczną pracę, którą wykonali przedstawiciele IV Międzynarodówki na temat problemów hiszpańskiej rewolucji. Jasne jest w każdym razie, że kierownictwo waszej partii absolutnie nie zrozumiało fatalnych błędów POUM, wynikających z jego centrowego, nie-rewolucyjnego, nie-marksistowskiego charakteru.
Od początku hiszpańskiej rewolucji pozostawałem w ścisłym kontakcie z szeregiem działaczy, w szczególności z Andreu Ninem. Wymieniliśmy setki listów. Dopiero w wyniku doświadczenia wielu, wielu miesięcy doszedłem do wniosku, że uczciwy i oddany sprawie Nin - nie jest marksistą, lecz centrystą, w najlepszym wypadku - hiszpańskim Martowem, tj. lewicowym mienszewikiem. Pivert nie odróżnia polityki mienszewizmu i polityki bolszewizmu w rewolucji.
Przywódcy POUM ani jednego dnia nie pretendowali do samodzielnej roli, dążyli do pozostania przy roli dobrych przyjaciół „z lewa” i doradców przywódców masowych organizacji. Polityka ta, wynikająca z braku zaufania do samych siebie, skazała POUM na dwoistość, na fałszywy ton, na nieustanne wahania, które pozostawały w skrajnym przeciwieństwie do rozmachu walki klasowej. Mobilizację awangardy przeciwko reakcji i jej najpodlejszym lokajom, z anarcho-biurokratami włącznie, przywódcy POUM zastąpili quasi-rewolucyjnymi pouczeniami pod adresem zdradzieckich przywódców, usprawiedliwiając się tym, że „masy” nie zrozumieją innej, bardziej zdecydowanej polityki. Lewicowy centryzm, zwłaszcza w rewolucyjnych warunkach, gotów jest werbalnie przyjąć program socjalistycznej rewolucji i nie skąpić gromkich frazesów. Ale fatalna choroba centryzmu polega na tym, że z tych ogólnych koncepcji nie jest w stanie wyprowadzić odważnych wniosków taktycznych i organizacyjnych. Zawsze wydają mu się „przedwczesne”: „trzeba przygotować opinię społeczną mas” (poprzez własną połowiczność, fałsz, dyplomację itd.); ponadto boi się on zerwania tradycyjnych dobrych stosunków z przyjaciółmi z prawa, „szanuje” indywidualne poglądy, dlatego zadaje ciosy… na lewo, starając się podnieść tym swój prestiż w oczach solidnej opinii społecznej.
Taka też jest polityczna psychologia Marceau Piverta. Nie rozumie on absolutnie, że zdecydowane postawienie podstawowych kwestii i surowa polemika z wahaniami stanowi tylko niezbędne ideologiczne i pedagogiczne odzwierciedlenie nieugiętego, zaciętego charakteru walki klasowej w naszej epoce. Wydaje mu się, że chodzi tu o „sekciarstwo”, o brak poszanowania drugiej osoby itp., tj. pozostaje on całkowicie na płaszczyźnie drobnomieszczańskiego moralizowania. Czy są to „poważne rozbieżności”? Tak, poważniejszych rozbieżności wewnątrz ruchu robotniczego w ogóle nie mogę sobie wyobrazić. Z Blumem i S-ką dzielą nas nie „rozbieżności” - po prostu stoimy po różnych stronach barykady.
Klęskę hiszpańskiego proletariatu Marceau Pivert tłumaczy, w ślad za wszystkimi oportunistami i centrystami, złym zachowaniem francuskiego i brytyjskiego imperializmu oraz bonapartystycznej kliki Kremla. Znaczy to, po prostu, że zwycięska rewolucja w ogóle nigdzie i nigdy nie jest możliwa. Bardziej potężnego rozmachu ruchu, większej wytrwałości, większego bohaterstwa robotników, niż widzieliśmy to w Hiszpanii, nie można ani oczekiwać, ani wymagać. Imperialistyczni „demokraci” i lokajska swołocz z Drugiej i Trzeciej Międzynarodówki zawsze będzie zachowywała się tak, jak się zachowywała wobec rewolucji hiszpańskiej. Na co więc mieć nadzieję? Zbrodniarzem jest ten, kto zamiast analizy bezsilnej polityki rewolucyjnej czy quasi-rewolucyjnej partii, powołuje się na podłość burżuazji i jej lokajów. To właśnie przeciwko nim jest potrzebna właściwa polityka!
Ogromna odpowiedzialność za hiszpańską tragedię spada na POUM. Mówię to z tym większym prawem, że w listach do Andreu Nina, począwszy od 1931 roku, przepowiadałem nieuchronne następstwa zgubnej polityki centryzmu. Swoimi „lewicowymi” sformułowaniami przywódcy POUM stwarzali iluzję istnienia w Hiszpanii rewolucyjnej partii i przeszkadzali w przebiciu się na zewnątrz prawdziwie proletariackim nieprzejednanym tendencjom. Jednocześnie poprzez swoją politykę przystosowywania się do wszystkich rodzajów reformizmu byli oni najlepszymi pomocnikami anarchistycznych, socjalistycznych i komunistycznych zdrajców. Osobista uczciwość i osobiste bohaterstwo wielu robotników POUM budzi do nich naturalną sympatię; przed reakcją i łajdakom stalinizmu gotowi jesteśmy bronić ich do końca. Zły jednak to rewolucjonista, który ze względów o charakterze sentymentalnym, nie jest zdolny do trzeźwego spojrzenia na istotę danej partii. POUM zawsze szukał linii najmniejszego oporu, wyczekiwał, uchylał się, bawił się w chowanego z rewolucją. Zaczął od tego, że próbował okopać się w Katalonii, zamykając oczy na stosunek sił w całej Hiszpanii. W Katalonii kierownicze pozycje w klasie robotniczej zajmowali anarchiści; POUM zaczął od ignorowania stalinowskiego zagrożenia (nie bacząc na wszystkie ostrzeżenia!) i od dostrajania się do anarchistycznej biurokracji. Żeby nie stwarzać sobie zbędnych kłopotów, przywódcy POUM zamykali oczy na to, że anarcho-biurokraci w niczym nie są lepsi od wszystkich innych reformistów, kryją się tylko za inną frazeologią. POUM powstrzymywał się od przeniknięcia do Konfederacji Pracy, żeby nie psuć stosunków z górą tej organizacji i żeby zachować sobie możliwość pozostawania w roli jej doradcy. To jest stanowisko Martowa. Ale Martow, oddajmy mu honor, umiał unikać takich najpoważniejszych i najbardziej haniebnych błędów, jak wejście w skład katalońskiego rządu! Oznaczało to przecież otwarte i uroczyste przejście z obozu proletariatu do obozu burżuazji! Marceau Pivert patrzy na takie „drobiazgi” przez palce. Dla robotników, którzy podchodzą do burżuazji w warunkach rewolucji z całą swą mocą klasowej nienawiści, wejście „rewolucyjnego” przywódcy do burżuazyjnego rządu jest faktem o ogromnym znaczeniu - dezorientuje ich i demoralizuje. I fakt ten nie spadł z nieba. Był niezbędnym ogniwem w polityce POUM. Przywódcy POUM elokwentnie rozmawiali o przewagach socjalistycznej rewolucji nad burżuazyjną; nic jednak poważnego nie robili dla przygotowania socjalistycznej rewolucji, dlatego że przygotowanie to mogło polegać tylko na bezwzględnej, śmiałej, nieprzejednanej mobilizacji robotników anarchistów, socjalistów i komunistów przeciwko zdradzieckim przywódcom. Trzeba było nie bać się oderwania od tych przywódców, zmienienia się w początkowym okresie w „sektę”, choćby i prześladowaną przez wszystkich, trzeba było głosić jasne, wyraźne hasła, przewidywać dzień jutrzejszy i, opierając się na wydarzeniach, kompromitować oficjalnych przywódców oraz zdejmować ich ze stanowisk. Bolszewicy w ciągu 8. miesięcy przekształcili się z małej grupy w decydującą siłę. Energia i bohaterstwo hiszpańskiego proletariatu dały POUM kilka lat na przygotowania. POUM miał czas by dwu- i trzykrotnie wyrosnąć z pieluch i zmężnieć. Jeśli nie zmężniał, to nie z winy „demokratycznych” imperialistów i moskiewskich bonapartystów, lecz na skutek przyczyny wewnętrznej - jego własne kierownictwo nie wiedziało, dokąd iść i jaką drogą.
Ogromna historyczna odpowiedzialność spoczywa na POUM. Gdyby POUM nie deptał po piętach anarchistom i nie bratał się z „Frontem Ludowym”, gdyby prowadził nieprzejednaną rewolucyjną politykę, to do chwili majowego powstania 1937 roku, a najprawdopodobniej znacznie wcześniej, w sposób naturalny znalazłby się na czele mas i zapewnił im zwycięstwo. Ale POUM - to nie partia rewolucyjna, lecz centrowa, porwana przez falę rewolucji. To nie to samo. Marceau Pivert i dziś nie rozumie tego, bowiem sam jest - centrystą do szpiku kości.
Marceau Pivertowi wydaje się, że zrozumiał i przyswoił sobie nauki czerwca 1936 roku. Nie, nie zrozumiał ich i swoje niezrozumienie najszczerzej przejawia w kwestii POUM. Martow przeszedł przez rewolucję 1905 roku i absolutnie nie przyswoił sobie jej nauk; pokazał to w rewolucji 1917 roku. Andreu Nin dziesiątki razy pisał - i to całkiem szczerze - że „w zasadzie” zgadza się z nami, nie zgadza się jednak co do „taktyki” i „tempa”, przy czym, niestety, do samej śmierci ani razu nie uznał za możliwe jasno i dokładnie powiedzieć, w czym się właściwie zgadzał a w czym nie zgadzał. Dlaczego? Dlatego, że nie powiedział tego samemu sobie.
Marceau Pivert mówi w swoim liście, że nie zgadza się z nami tylko co do „tempa”, przy czym sam powołuje się na analogiczną różnicę zdań z 1935 roku. Ale przecież kilka miesięcy później, w czerwcu 1936 roku, miały miejsce wielkie wydarzenia, które w pełni ujawniły błąd Piverta, także w kwestii tempa. Pivert okazał się całkowicie tymi wydarzeniami zaskoczony, wciąż bowiem nadal pozostawał „lewicowym” przyjacielem przy Leonie Blumie, tj. przy gorszym agencie klasowego wroga. Tempo wydarzeń nie dostosowuje się do tempa centrystycznego niezdecydowania. Z drugiej strony, swoją niezgodę z rewolucyjną polityką centryści zawsze ukrywają, powołując się na „tempo”, na „formę” czy „ton”. Tę centrystyczną zabawę w chowanego z faktami i ideami możecie prześledzić w ciągu całej historii ruchu rewolucyjnego.
W kwestii hiszpańskiej rewolucji - najważniejszej kwestii ostatnich lat - Czwarta Międzynarodówka dawała na każdym etapie marksistowską analizę sytuacji, krytykę polityki robotniczych organizacji (zwłaszcza POUM) i prognozę. Czy Pivert podjął choćby jedną próbę poddania krytyce naszej oceny, przeciwstawienia swojej analizy - naszej? Nigdy! Centryści nigdy tego nie robią. Instynktownie boją się naukowej analizy. Żyją ogólnymi wrażeniami i bezkształtnymi poprawkami do cudzych poglądów. W obawie przed związaniem się, bawią się w chowanego z historycznym procesem.
W najmniejszym stopniu nie byłbym skłonny stawiać waszej partii nadmiernych wymagań - dopiero niedawno oddaliła się ona od socjaldemokracji a żadnej innej szkoły nie znała. Ale oderwała się na lewo, w okresie głębokiego kryzysu, a to otwiera przed nią poważne możliwości rewolucyjnego rozwoju. I taki jest mój punkt wyjścia - w przeciwnym razie nie miałbym podstaw, aby zwracać się do Marceau Piverta z listem, na który on, niestety, odpowiedział kontynuacją zabawy w chowanego. Marceau Pivert nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistego stanu waszej partii. Pisze, że we wrześniu, w czasie międzynarodowego kryzysu, partia stanęła na wysokości zadania. Z całego serca pragnę, żeby ocena ta okazała się słuszna. Dziś jednak wydaje mi się zbyt pochopna. Wojny jeszcze nie było. Masy nie zostały jeszcze postawione przed faktem dokonanym. Strach przed wojną panował w klasie robotniczej i wśród drobnomieszczaństwa. Tym przedwojennym tendencjom wasza partia dawała wyraz w abstrakcyjnych hasłach internacjonalizmu. Nie zapominajcie, że w 1914 roku niemiecka socjaldemokracja i francuska partia socjalistyczna zachowywały się bardzo „internacjonalistycznie”, bardzo „nieprzejednanie” - do chwili, kiedy zabrzmiał pierwszy wystrzał armatni. „Vorwarts” tak ostro zmienił 4 sierpnia swe stanowisko, że Lenin zadawał sobie pytanie: czy czasem wydanie to nie zostało sfałszowane przez niemiecki sztab generalny? Zrozumiałe, że można tylko gratulować z tej racji, że wasza partia we wrześniu nie dała się porwać na drogę szowinizmu. To jest jednak na razie tylko zasługa negatywna. Twierdzenie zaś, że partia zdała egzamin z rewolucyjnego internacjonalizmu, oznacza zadowalanie się zbyt małym, oznacza, że nie przewidziano tej szalonej presji, która ma miejsce, w wypadku wojny, ze strony burżuazyjnej opinii publicznej, włączając w to jej socjal-patriotyczną i komuno-szowinistyczną agenturę. Aby przygotować partię do tej próby, trzeba teraz szlifować i szlifować jej świadomość, hartować jej nieprzejednanie, doprowadzać wszystkie myśli do końca, nie oszczędzać wiarołomnych przyjaciół. Przede wszystkim trzeba zerwać z masonami (sami patrioci!) i pacyfistami w rodzaju Maxtona, i zwrócić się twarzą ku Czwartej Międzynarodówce - nie po to, by od razu stawać pod jej sztandarem - tego nikt nie wymaga - lecz po to, żeby uczciwie przedyskutować z nią główne problemy proletariackiej rewolucji.
Właśnie z uwagi na zbliżającą się wojnę, cała światowa reakcja a zwłaszcza jej stalinowska agentura, sprowadzają wszystkie nieszczęścia do „trockizmu” i przeciwko niemu kierują główne ciosy. Innych biją po drodze, nazywając ich w koło „trockistami”. To nie przypadek. Polityczne ugrupowania polaryzują się. „Trockizm” oznacza dla reakcji i jej agentów międzynarodową groźbę socjalistycznej rewolucji. W tych warunkach centryści różnych odcieni, wystraszeni narastającą presją „demokratyczno”-stalinowskiej reakcji, klną się na każdym kroku: „nie jesteśmy trockistami”, „jesteśmy przeciwko Czwartej Międzynarodówce”, „nie jesteśmy tak źli, jak myślicie”. To zabawa w chowanego. Mój drogi Guerin, - czas zaprzestać tej niegodnej zabawy!
Pivert dość wyniośle powiada, że dla niego i jego przyjaciół - najwidoczniej, w odróżnieniu od nas, grzesznych - obce są rozważania o charakterze osobistym i frakcyjnym. Czy słowa te nie zdumiewają? Jak można stawiać na jednej płaszczyźnie rozważania o charakterze osobistym i pryncypialnym („frakcyjnym”)? Osobiste troski i urazy odgrywają zbyt wielką rolę wśród drobnomieszczańskich pół-rewolucjonistów, wśród masonów, wśród wszystkich w ogóle napuszonych i podejrzliwych, bo niepewnych siebie centrystów. Natomiast rozważania o charakterze „frakcyjnym” oznaczają troskę o polityczny program, o metodę, o sztandar. Jak można mówić, że ideologiczne nieprzejednanie „niegodne jest” naszej epoki, kiedy nasza epoka bardziej, niż jakakolwiek inna, wymaga jasności, odwagi i nieprzejednania?
W masonerii jednoczą się ludzie różnych klas, różnych partii, różnych interesów i - z różnymi celami osobistymi. Cała sztuka kierowania masonerią polega na tym, aby neutralizować rozbieżne tendencje i łagodzić sprzeczności pomiędzy grupami i klikami (w interesach „demokracji” i „człowieczeństwa”, tj. klasy panującej). Przywykli tam mówić głośno o wszystkim, prócz tego, co najważniejsze. Tą fałszywą, obłudną, niskiej próby moralnością wprost czy pośrednio przesiąknięta jest we Francji większość oficjalnych robotniczych przywódców. Wpływem tej moralności przesiąknięty jest też Marceau Pivert. Wydaje mu się, że głośne powiedzenie o nieprzyjemnym fakcie jest postępkiem nieprzyzwoitym. My zaś uważamy za zbrodnię przemilczanie faktów, które mają znaczenie dla walki klasowej proletariatu. Na tym polega zasadnicza różnica naszej moralności.
Czy możecie, Guerin, odpowiedzieć robotnikom jasno i otwarcie, co właściwie wiąże Piverta z masonerią? Powiem wam: to samo, co odpycha go od Czwartej Międzynarodówki, tj. sentymentalna drobnomieszczańska połowiczność, uzależnienie od oficjalnej opinii publicznej. Jeśli ktokolwiek oświadcza mi, że jest materialistą a jednocześnie w niedzielę idzie na mszę, to ja mówię, że jego materializm jest fałszywy. Niech mi wymyśla, że jestem nie do zniesienia, nietaktowny, że robię zamach na jego „prywatność” itp. To mnie nie wzrusza. Łączenie rewolucyjnego socjalizmu z masonerią jest równie nie do pomyślenia, jak łączenie materializmu z katolicyzmem. Rewolucjonista nie może politycznie żyć w dwóch domach: w jednym - z burżuazją (dla duszy), w innym - z robotnikami (dla bieżącej polityki). Dwoistość jest nie do pogodzenia z proletariacką rewolucją. Pozbawiając wewnętrznej stanowczości, dwoistość rodzi czułostkowość, obraźliwość, umysłową bojaźliwość. Precz z dwoistością, Guerin!
Kiedy Marceau Pivert pisze o naszym „sekciarstwie” (nie zaprzeczamy istnieniu sekciarskich tendencji w naszych szeregach i walczymy z nimi) i o naszej izolacji od mas, znów wykazuje swe niezrozumienie obecnej epoki i własnej w niej roli. Tak, póki co jesteśmy jeszcze izolowani od mas. Przez kogo lub przez co? Przez organizacje reformizmu, stalinizmu, patriotyzmu, pacyfizmu i wszelkiego rodzaju przejściowe ugrupowania centrowe, w których znajduje wyraz - niekiedy w formie nadzwyczaj połamanej i złożonej - odruch samoobrony wydającego ostatnie tchnienie kapitalizmu. Marceau Pivert, przeszkadzając określonej grupie robotników w doprowadzeniu swego myślenia do końca i tym samym izolując tych robotników od marksizmu, robi nam wyrzut, że jesteśmy izolowani od mas. Jednym z izolatorów jest centryzm, aktywnym elementem tego izolatora jest Pivert. Nasze zadanie na tym też polega, żeby usunąć te „izolatory” - jednych przekonać i zdobyć dla sprawy rewolucji, innych - zdemaskować i pogrzebać. Pivert natomiast po prostu boi się faktu izolacji rewolucjonistów po to, żeby móc trzymać się blisko pacyfistów, mącicieli i masonów, poważne problemy odkładać na przyszłość, powoływać się na niewłaściwe „tempo” i zły „ton” - słowem, przeszkadzać złączeniu się ruchu robotniczego z rewolucyjnym marksizmem.
Marceau Pivert nie ceni naszych kadr dlatego, że nie zrozumiał istoty problemów, jakie stoją obecnie na porządku dnia. Wydaje mu się, że zajmujemy się dzieleniem włosa na czworo. Głęboko się myli. Tak jak chirurg musi odróżniać każdą tkankę, każdy nerw, żeby właściwie poprowadzić lancet, tak też rewolucyjny polityk musi starannie i detalicznie przemyśleć wszystkie problemy i do końca wyciągnąć z nich wnioski. Marceau Pivert widzi sekciarstwo nie tam, gdzie trzeba.
Zauważalne jest, że wszyscy prawdziwi sekciarze, w rodzaju Sneevlieta, Vereeckena i in., ciążą do Londyńskiego Biura, POUM, Marceau Piverta. Wyjaśnienie jest proste - sekciarz jest oportunistą, który boi się własnego oportunizmu. Z drugiej strony, rozmach wahań centrysty zmierza od sekciarstwa do oportunizmu. Stąd ich wzajemne przyciąganie się. Sekciarz nie może mieć za sobą mas. Centrysta może stać na ich czele tylko przez krótki moment przejściowy. Tylko rewolucyjny marksista zdolny jest utorować sobie drogę do mas.
Powtarzacie stare frazesy na temat tego, że najpierw trzeba „przekonać masy” o niezbędności IV Międzynarodówki a dopiero potem ją proklamować. To przeciwstawienie jest całkowicie nierealne, niepoważne, nie zawiera w sobie żadnej treści. Ci rewolucjoniści, którzy opowiadają się za określonym programem i określonym sztandarem, łączą się w skali międzynarodowej do walki o masy. To właśnie zrobiliśmy. Na doświadczeniu ruchu będziemy wychowywali masy. Wy zaś chcecie wychować je „na wstępie”. W jaki sposób? Poprzez sojusz z imperialistycznym lokajem Maxtonem czy z centrowym popem Fenner Brockwayem, czy z masońskimi przyjaciółmi? Czy poważnie myślicie, że ta publika będzie wychowywała masy dla IV Międzynarodówki? Mogę tylko gorzko się pośmiać. Dość znany Jakob Walcher, wulgarny socjaldemokrata, długo pouczał Marceau Piverta na temat tego, że „nie czas” teraz na IV Międzynarodówkę a teraz zamierza przeprowadzić się do Drugiej Międzynarodówki, gdzie jego miejsce. Powoływanie się oportunistów na masy, które jakoby nie dojrzały, stanowią zazwyczaj tylko przykrywkę własnej niedojrzałości oportunistów i centrystów. Masy w całości nigdy nie dojrzeją przy kapitalizmie. Różne warstwy mas dojrzewają w różnych momentach. Walka o „dojrzewanie” mas zaczyna się od mniejszości, od „sekty”, od awangardy. Innej drogi w historii nie ma i być nie może.
Nie mając na razie ani doktryny, ani rewolucyjnej tradycji, ani jasnego programu, ani mas, nie baliście się proklamowania nowej partii. Na jakiej podstawie? Widocznie wierzycie, że wasze idee dają wam prawo do zdobycia mas, prawda? Dlaczego więc rezygnujecie z przyjęcia tego samego kryterium w stosunku do Międzynarodówki? Tylko dlatego, że nie umiecie wznieść się do międzynarodowego punktu widzenia. Narodowa partia (choćby w postaci organizacji inicjatywnej) jest dla was życiową koniecznością, lecz partia międzynarodowa - czymś w rodzaju zbytku: można z nią poczekać. To źle, Guerin, bardzo źle!
Marceau Pivert proponuje zamiast zjednoczenia organizacji - „jednolity front”. Brzmi to uroczyście, mało w tym jednak treści. „Jednolity front” ma sens, kiedy chodzi o organizacje masowe. Tego jednak nie ma. Przy odrębnym istnieniu organizacji epizodyczne porozumienia w tych czy innych wypadkach, oczywiście, są nieuchronne. Ale nas interesują przecież nie poszczególne wypadki, lecz cała polityka. Centralne zadanie - praca wewnątrz związków zawodowych, przeniknięcie do partii komunistycznej i socjalistycznej. Zadania tego nie rozwiązuje się poprzez „jednolity front”, tj. dyplomatyczną zabawę dwóch słabych organizacji. Potrzebne jest skupienie sił na określonym programie, żeby zjednoczonymi siłami przeniknąć do mas. W przeciwnym razie stracone zostanie całe „tempo”. Czasu pozostaje bardzo, bardzo mało.
W odróżnieniu od Piverta, wy osobiście uważacie, że zjednoczenie jest możliwe i konieczne, ale, dodajecie, pod warunkiem, że będzie to lojalne, uczciwe zjednoczenie. Co przez to rozumiecie? Rezygnację z krytyki? Wzajemne rozgrzeszenie się? Nasza francuska sekcja przychodzi z określonym programem i z określonymi metodami walki o swoje poglądy. Gotowa jest wraz z wami walczyć o te poglądy; gotowa jest walczyć w waszych szeregach o swoje idee - takimi metodami, na jakie zezwala każda zdrowa proletariacka organizacja. To właśnie uważamy za uczciwą jedność.
Co rozumie przez uczciwą jedność Pivert? „Nie ruszaj mojej masonerii, to moja prywatna sprawa”. „Nie ruszaj mojej przyjaźni z Maxtonem czy Fenner Brockwayem”. Pozwólcie: masoneria jest organizacją klasowego wroga, Maxton - pacyfistycznym lokajem imperializmu. Jak można z nimi nie walczyć? Jak można nie tłumaczyć członkom partii, że polityczna przyjaźń z tymi panami oznacza otwarcie bram dla zdrady? Tymczasem nasza krytyka Maxtona wydaje się Pivertowi nielojalną, czy „drugorzędną”. Po co zbędne zmartwienia? Trzeba żyć i dawać żyć innym. W kwestii politycznej lojalności mamy z Marceau Pivertem, jak się okazuje, różne, żeby nie powiedzieć przeciwstawne, kryteria. Trzeba to przyznać otwarcie.
Kiedy pisałem do Piverta, nie miałem większych złudzeń, ale nie rezygnowałem z nadziei na zbliżenie z nim. Odpowiedź Piverta pokazała mi, że w jego osobie mamy do czynienia z organicznym centrystą, który pod wpływem rewolucyjnych wydarzeń będzie raczej przesuwał się na prawo, niż na lewo. Byłbym rad, gdybym się pomylił. Na danym etapie nie mogę jednak pozwolić sobie na optymistyczny osąd.
Jakie więc stąd wnioski? - zapytacie. Nie uosabiam Piverta z waszą młodą organizacją. Zjednoczenie z nią wydaje mi się możliwe. Technika zjednoczenia mnie nie zajmuje - to sprawa towarzyszy, którzy pracują na miejscu. Opowiadam się za uczciwym zjednoczeniem, w tym sensie, jak powiedziano wyżej: jasno i otwarcie postawić przed wszystkimi członkami obu organizacji wszystkie zagadnienia rewolucyjnej polityki. Nikt nie ma prawa kląć się na swoją szczerość i uskarżać się na zaczepność przeciwnika. Chodzi o los proletariatu. Polegać można nie na dobrych intencjach poszczególnych osób, lecz na przemyślanej do końca polityce partii. Gdyby doszło do zjednoczenia, na co chcę mieć nadzieję, i gdyby zjednoczenie zaczęło się od szerokiej dyskusji, prosiłbym o potraktowanie mojego listu, jako wkładu z daleka do tej dyskusji.
Szczerze pozdrawiam.
L. Trocki
P. S. Muszę tu, choćby mimochodem, wspomnieć, że sama nazwa waszej partii sprawia, z marksistowskiego punktu widzenia, dziwne wrażenie. Partia nie może być robotniczą i chłopską. Chłopstwo jest, w sensie socjologicznym, drobnomieszczaństwem. Partia proletariatu i drobnomieszczaństwa jest partią drobnomieszczańską. Rewolucyjna socjalistyczna partia może być tylko proletariacka. Przyjmuje do swego składu chłopów i w ogóle wychodźców z innych klas tylko o tyle, o ile przyjmują oni punkt widzenia proletariatu. W rewolucyjnym rządzie możemy, oczywiście, wejść w blok z organizacją chłopską i utworzyć rząd robotniczo-chłopski (pod warunkiem zapewnienia w nim kierownictwa proletariatowi). Partia jednak nie jest blokiem, partia nie może być robotnicza i chłopska. Nazwa partii jest sztandarem. Błąd w nazwie zawsze niesie w sobie zagrożenia. Całkowicie zrywając z marksizmem, Stalin propagował kilka lat temu „robotniczo-chłopskie partie dla wszystkich krajów Wschodu”. Opozycja Lewicowa ostro wystąpiła przeciwko temu oportunizmowi. Teraz także nie widzimy żadnych podstaw do naruszania klasowego punktu widzenia, ani dla krajów Wschodu, ani dla krajów Zachodu.
L.T.