Dnia 11 czerwca 1936 roku CIK zaaprobował projekt nowej konstytucji radzieckiej, która zgodnie z oświadczeniem Stalina, powtarzanym codziennie przez całą prasę, będzie „najbardziej demokratyczną w świecie". Co prawda tryb, w jakim konstytucję opracowywano, może wzbudzić pewne wątpliwości. Ani w prasie, ani na zebraniach nie było nawet mowy o wielkiej reformie. W międzyczasie już w dniu 1 marca 1936 roku Stalin oświadczył amerykańskiemu dziennikarzowi Royowi Howardowi: „naszą nową konstytucję uchwalimy chyba w końcu tego roku". A więc Stalin wiedział dokładnie, kiedy konkretnie zostanie uchwalona konstytucja, o której ludność w tym momencie nic jeszcze nie wiedziała. Nie sposób oprzeć się wnioskowi, że „najdemokratyczniejsza konstytucja w świecie" była opracowana i zatwierdzona w niezbyt demokratycznym trybie. To prawda, że w czerwcu projekt przedstawiono ludności do „konsultacji". Na próżno jednak szukano by na całym obszarze szóstej części globu ziemskiego takiego komunisty, który ośmieliłby się krytykować dzieło sygnowane przez Komitet Centralny lub takiego bezpartyjnego, który odrzuciłby zalecenia partii rządzącej. Konsultacja sprowadza się do wysyłania rezolucji ze słowami wdzięczności dla Stalina za „szczęśliwe życie". Treść i styl tych pozdrowień zdołały już przy starej konstytucji przybrać trwałe formy.
Rozdział pierwszy, zatytułowany „Ustrój społeczny", kończy się takimi słowami: „W ZSRR urzeczywistniana jest zasada socjalizmu: od każdego według jego możliwości, każdemu według jego pracy". Ta wewnętrznie niespójna, żeby nie powiedzieć — pozbawiona sensu formuła, która, choć to niewiarygodne, przedostała się do starannie przemyślanego tekstu ustawy zasadniczej państwa z przemówień i artykułów, świadczy nie tylko o zupełnym upadku poziomu teoretycznego ustawodawców, ale i o tym fałszu, jaki przenika nową konstytucję, będącą wszak zwierciadłem warstwy panującej. Nie trudno domyślić się, jak powstała nowa „zasada". W celu scharakteryzowania społeczeństwa komunistycznego Marks stosował słynną formułę: „od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb". Obie części tej formuły są nierozłączne. „Od każdego według możliwości" w rozumieniu komunistycznym, a nie kapitalistycznym, oznacza: praca przestała już być obowiązkiem, a stała się indywidualną potrzebą; społeczeństwo nie potrzebuje już stosować przymusu; od pracy mogą uchylać się tylko chorzy i osobnicy nienormalni. Pracując „według możliwości", czyli odpowiednio do swych sił fizycznych i psychicznych, bez jakiegokolwiek bądź przymusu, członkowie komuny będą dzięki wysokiej technice zapełniać magazyn społeczeństwa w stopniu wystarczającym, żeby mogło ono szczodrze obdzielać wszystkich i każdego „według potrzeb", bez poniżającej kontroli. Dwuczłonowa, lecz nierozłączna formuła komunizmu zakłada więc obfitość, równość, wszechstronny rozwój osobowości i wysoką dyscyplinę społeczną człowieka.
Pod każdym z tych względów państwo radzieckie jest znacznie bliższe zacofanego kapitalizmu niż komunizmu. Nie może ono jeszcze nawet marzyć o tym, żeby każdego obdzielić „według potrzeb". Właśnie jednak dlatego nie może ono pozwolić swym obywatelom, aby pracowali „według możliwości". Uważa się ono za zniewolone koniecznością zachowania w mocy systemu płacy akordowej, której zasadę można by wyrazić tak oto: „z każdego wydusić jak można najwięcej i w zamian dać mu jak można najmniej". Rozumie się, że w ZSRR nikt nie pracuje powyżej swoich „możliwości" w absolutnym sensie tego słowa, czyli powyżej swego potencjału fizycznego i psychicznego; ale nie ma również tego i w kapitalizmie; najbardziej bestialskie, jak i najbardziej wyszukane metody wyzysku zatrzymują się na granicy wyznaczonej przez przyrodę. Wszak i muł pod batem poganiacza pracuje „według możliwości" z czego nie wynika, że bat jest socjalistyczną zasadą dla mułów. Również i w ustroju radzieckim praca najemna pozostaje naznaczona poniżającym piętnem niewolnictwa. Wynagrodzenie „według pracy" — w rzeczy samej preferuje pracę „umysłową" względem fizycznej, zwłaszcza niewykwalifikowanej — jest źródłem niesprawiedliwości, ucisku i przymusu dla większości oraz źródłem przywilejów i „radosnego życia" dla mniejszości.
Zamiast jawnie zgodzić się z tym, że w ZSRR panują jeszcze burżuazyjne normy pracy i dystrybucji, autorzy konstytucji przecięli całościową zasadę komunistyczną na pół, odłożyli na nieokreśloną przyszłość drugą połowę, proklamowali, że pierwsza już jest urzeczywistniona, przyłączyli do niej mechanicznie kapitalistyczną zasadę płacy akordowej, wszystko to zarazem nazwali „zasadą socjalizmu" 1 na tym fałszu wznieśli gmach konstytucji! W sferze ekonomicznej największe znaczenie praktyczne będzie miał niewątpliwie artykuł 10, który w odróżnieniu od większości pozostałych, jest dostatecznie jasny i ma za zadanie zabezpieczyć własność osobistą obywateli, obejmującą przedmioty domowe i służące konsumpcji, wygodzie i potrzebom codziennym, przed zakusami ze strony samej biurokracji. Po odliczeniu „gospodarstwa domowego" własność tego rodzaju, oczyszczona z oblepiającej ją chciwości i zawiści człowieka o tradycyjnej mentalności, nie tylko utrzyma się w komunizmie, ale osiągnie wtedy niebywały rozwój. Co prawda można wątpić, by człowiek o wysokiej kulturze osobistej chciał obarczyć się śmietniskiem przedmiotów zbytku. Nie wyrzeknie się on jednak żadnej zdobyczy komfortu. Najbliższe zadanie komunizmu polega na zagwarantowaniu wygód dla ogółu. W Związku Radzieckim problem własności osobistej na razie jeszcze traktowany jest nie w komunistycznym, ale drobnomieszczańskim aspekcie. Własność osobista chłopów i nie „jaśnie wielmożnego" ludu miejskiego stanowi obiekt oburzającej samowoli ze strony biurokracji, która, zwłaszcza jej dolne ogniwa, w taki oto sposób zapewniają sobie własny względny komfort życiowy. Wzrost dobrobytu kraju umożliwia obecnie wyrzeczenie się zagarniania cudzego dobytku, a nawet skłania do jego ochrony, jako bodźca służącego do pobudzania wydajności pracy. Zarazem, i jest to wcale nie najmniej ważne, ochrona na mocy ustawy chałupy, krowy i sprzętów domowych chłopa, robotnika lub pracownika legalizuje willę biurokraty, jego daczę, jego samochód i wszelkie pozostałe „przedmioty użytku osobistego i wygód", jakie przywłaszczył on sobie zgodnie z zasadą „od każdego według możliwości, każdemu według pracy". W każdym razie nowa ustawa zasadnicza weźmie pod ochronę samochód biurokraty mocniej niż wóz chłopa.
W dziedzinie politycznej nową konstytucję odróżnia od starej nawrót od radzieckiego systemu wyborczego, opartego na kryterium klasowym i produkcyjnym, do systemu demokracji burżuazyjnej, bazującego na tak zwanym „powszechnym, równym i bezpośrednim" głosowaniu zatomizowanej ludności. Mówiąc krótko, chodzi o formalną likwidację dyktatury proletariatu. Gdzie nie ma kapitalistów, tam również nie ma proletariatu — objaśniają twórcy nowej konstytucji, a więc również samo państwo z proletariackiego staje się narodowym. Przy całej swej zwodniczości rozumowanie to albo spóźniło się o 10 lat, albo wybiega o wiele lat naprzód. Wywłaszczywszy kapitalistów, proletariat rzeczywiście przystąpił do likwidowania siebie samego jako klasy. Ale od likwidacji jako pewnej zasady do rzeczywistego rozpłynięcia się w społeczeństwie pozostaje droga tym dłuższa, im dłużej państwo musi wykonywać czarną robotę kapitalizmu. Proletariat radziecki wciąż jeszcze istnieje jako klasa, różniąca się głęboko od chłopstwa, od inteligencji technicznej i od biurokracji; co więcej — jako jedyna klasa do końca zainteresowana zwycięstwem socjalizmu. Tymczasem nowa konstytucja chce roztopić go politycznie w „narodzie" na długo przedtem, zanim pod względem ekonomicznym on sam roztopi się w społeczeństwie.
Co prawda, po pewnych wahaniach, reformatorzy postanowili, aby państwo po staremu nazywało się radzieckim. Lecz jest to tylko prymitywny chwyt polityczny, podyktowany tymi samymi względami, w imię których imperium Napoleona nadal nazywało się republiką. Ze swej istoty rady są organami państwa klasowego i niczym poza tym być nie mogą. Demokratycznie wybranymi organami samorządu lokalnego są municypalitety, dumy, ziemstwa, wszystko, co tylko chcecie, ale nie rady. Ogólnopaństwowy organ ustawodawczy, oparty na formule demokratycznej, jest spóźnionym parlamentem (a raczej jego karykaturą), ale w żadnym razie nie najwyższym organem rad. Usiłując zasłonić się historycznym autorytetem systemu radzieckiego, reformatorzy dowiedli tylko, że ten generalnie rzecz biorąc zupełnie nowy kierunek, jaki nadali oni życiu państwa, nie może być jeszcze nazwany własnym imieniem.
Zrównanie praw politycznych robotników i chłopów samo przez się może nawet nie naruszyć społecznej istoty państwa, jeżeli wpływ proletariatu na wieś jest w należytym stopniu zagwarantowany ogólnym stanem gospodarki i kultury. W tym kierunku powinien niewątpliwie zmierzać rozwój socjalizmu. Jeżeli jednak proletariat, pozostając mniejszością narodu, rzeczywiście przestaje potrzebować przewagi politycznej, aby zapewnić socjalistyczny kierunek życia społecznego, to oznacza to, że sama potrzeba przymusu państwowego staje się już równa zeru, ustępując miejsca dyscyplinie wypływającej z ogólnej kultury człowieka. W takim wypadku zniesienie nierówności wyborczej musiałoby być poprzedzone jawnym i oczywistym osłabieniem funkcji przymusu państwa. O tym jednak nie ma nawet mowy, ani w nowej konstytucji, ani, co jeszcze ważniejsze — w życiu.
To prawda, że nowa Magna Charta „gwarantuje" obywatelom tak zwane „wolności" — słowa, prasy, zebrań, pochodów ulicznych. Ale każda z tych gwarancji ma postać ciężkiego kagańca lub też kajdan na ręce i na nogi. Wolność prasy oznacza zachowanie surowej cenzury prewencyjnej, której łańcuchy trzyma w swych rękach przez nikogo nie wybierany sekretariat KC. Wolność bizantyjskich pochwał jest „zagwarantowana", rzecz jasna, całkowicie. Natomiast liczne artykuły, przemówienia i listy Lenina, na jego „testamencie" kończąc, również i przy nowej konstytucji pozostaną zakazane tylko dlatego, że głaszczą obecnych przywódców pod włos. Cóż więc w takim razie mówić o innych autorach? Prostackie i ignoranckie komenderowanie nauką, literaturą i sztuką zostaje zachowane całkowicie. „Wolność zebrań" będzie również nadal oznaczać obowiązek określonych grup ludności przychodzenia na zebrania, zwoływane przez władzę w celu powzięcia przygotowanych zawczasu uchwał. Przy nowej konstytucji, tak samo jak przy starej, setki obcych komunistów, którzy zaufali radzieckiemu „prawu azylu", pozostaną w więzieniach i obozach koncentracyjnych za przestępstwa przeciwko dogmatowi nieomylności. Co się tyczy „wolności", wszystko pozostaje po staremu: prasa radziecka nie usiłuje nawet rozsiewać w tym względzie złudzeń. Na odwrót: głosi się, że głównym celem reformy konstytucyjnej jest „dalsze umocnienie dyktatury". Czyjej dyktatury i wobec kogo?
Jak już słyszeliśmy, zniesienie sprzeczności klasowych przygotowało grunt dla równości politycznej. Chodzi o dyktaturę „narodową", a nie klasową. Kiedy jednak nośnikiem dyktatury staje się naród wyzwolony ze sprzeczności klasowych, to nie może to oznaczać niczego innego, jak roztopienia się dyktatury w społeczeństwie socjalistycznym i przede wszystkim likwidację biurokracji. Tak głosi doktryna marksistowska. A może się myli? Lecz sami autorzy konstytucji powołują się, chociaż bardzo ostrożnie, na program partii napisany przez Lenina. Oto co w samej rzeczy jest tam powiedziane: „...pozbawienie praw politycznych i jakiekolwiek ograniczenia wolności są niezbędne wyłącznie jako środki przejściowe... W miarę, jak będą zanikać obiektywne możliwości wyzysku człowieka przez człowieka, będzie również zanikać konieczność stosowania tych przejściowych środków...". Tym sposobem wyrzeczenie się „pozbawienia praw politycznych" wiąże się nierozerwalnie ze zniesieniem „wszelkich ograniczeń wolności". Przejście do społeczeństwa socjalistycznego charakteryzuje się nie tylko tym, że chłopi zostają zrównani z robotnikami i że przywraca się prawa polityczne kilku procentom obywateli pochodzenia burżuazyjnego, ale przede wszystkim tym, że ustanowiona zostaje prawdziwa wolność dla całych 100% ludności. Wraz ze zniesieniem klas obumiera nie tylko biurokracja, nie tylko dyktatura, ale i samo państwo. Niechby jednak ktokolwiek ośmielił się zająknąć na ten temat: GPU znajdzie w nowej konstytucji wystarczające podstawy, żeby wysłać szaleńca do jednego z licznych obozów koncentracyjnych. Klasy zlikwidowane, z rad pozostała tylko nazwa, ale biurokracja trwa nadal. Równość praw robotników i chłopów oznacza faktycznie ich równość wobec biurokracji w bezprawiu.
Niemniej znamienne jest wprowadzenie tajności głosowania. Jeżeli przyjmiemy na wiarę, że równość polityczna odpowiada osiągniętej równości społecznej, to pozostaje zagadką: dlaczego w takim razie głosowanie trzeba odtąd ochraniać tajnością; kogo to boi się ludność kraju socjalistycznego i przed czyimi to zakusami trzeba jej bronić? Stara konstytucja radziecka upatrywała w jawnym składaniu głosów, jak i w ograniczeniach prawa wyborczego, narzędzie klasy rewolucyjnej przeciwko wrogom spośród burżuazji i drobnomieszczaństwa. Nie można zakładać, że obecnie tajne głosowanie wprowadza się dla wygody kontrrewolucyjnej mniejszości. Najwyraźniej chodzi o obronę praw narodu. Kogóż to boi się socjalistyczny naród, który nie tak dawno temu obalił cara, szlachtę i burżuazję? Służalcy nawet nie zastanawiają się nad tym problemem. Tymczasem w nim samym kryje się więcej treści, niż w całej pisaninie Barbusse'ów, Louis Fischerów, Durantych, Webbów i im podobnych.
W społeczeństwie kapitalistycznym tajność głosowania ma chronić wyzyskiwanych przed terrorem wyzyskiwaczy. Jeżeli burżuazja ostatecznie poszła na taką reformę — rzecz jasna, pod naciskiem mas, to tylko dlatego, że sama była zainteresowana tym, żeby chociaż w części ochronić własne państwo przed tą demoralizacją, jaką szerzyła. Zdawałoby się, że w społeczeństwie socjalistycznym nie może być terroru wyzyskiwaczy. Przed kim to trzeba więc bronić obywateli radzieckich? Odpowiedź jest jasna: przed biurokracją. Stalin przyznał to całkiem otwarcie. Na pytanie: po co potrzebne są tajne wybory, odpowiedział dosłownie: „A to dlatego, że chcemy dać ludziom radzieckim pełną swobodę głosowania na tych, których zechcą wybrać". Tak ludzkość dowiedziała się z autorytatywnego źródła, że dzisiaj „ludzie radzieccy" jeszcze nie mogą głosować na tych, których chcieli by wybrać. Byłoby jednak rzeczą pochopną wnosić stąd, jakoby nowa konstytucja rzeczywiście miała już jutro przynieść im tę możliwość. Ale obecnie interesuje nas inna strona problemu. Kim właściwie są ci „my", którzy mogą dać lub nie dać ludności wolność głosowania? To znowu ta sama biurokracja, w imieniu której przemawia i działa Stalin. Jego rewelacje w równym stopniu dotyczą partii rządzącej, jak i państwa, albowiem sam Stalin zajmuje stanowisko sekretarza generalnego dzięki takiemu systemowi, który członkom partii rządzącej nie pozwala wybierać tych, których by oni chcieli. Słowa: „chcemy dać ludziom radzieckim" wolność głosowania, są o wiele ważniejsze od starej i nowej konstytucji razem wziętych, albowiem to nieopatrznie wypowiedziane zdanie jest rzeczywistą konstytucją ZSRR, taką, jaka ukształtowała się nie na papierze, lecz w walce żywych sił.
Obietnice nadania ludziom radzieckim swobody głosowania „na tych, których zechcą oni wybrać" jest raczej malowanym obrazkiem niż formułą polityczną. Ludzie radzieccy będą mieli prawo wybierać swoich „reprezentantów" tylko spośród tych kandydatów, jakich ukażą im pod flagą partii przywódcy lokalni lub z centrum. To prawda, że również w pierwszym okresie ery radzieckiej partia bolszewicka miała monopolistyczną pozycję. Utożsamianie tych dwóch spraw oznaczałoby jednak poczytywanie pozorów za istotę rzeczy. Zakaz partii opozycyjnych był środkiem przejściowym, podyktowanym warunkami wojny domowej, blokady, interwencji i głodu. Życie wewnętrzne partii rządzącej, w tamtym okresie reprezentującej organizację awangardy proletariatu, było pełnokrwiste; walka ugrupowań i frakcji do pewnego stopnia zastępowała walkę partii. Obecnie, kiedy socjalizm zwyciężył „ostatecznie i nieodwracalnie" utworzenie frakcji karane jest jeżeli nie rozstrzelaniem, to obozem koncentracyjnym. Zakaz innych partii z przejściowego zła przekształcono w zasadę. Nawet Komsomołowi odebrano prawo zajmowania się polityką akurat w momencie opublikowania nowej konstytucji. Tymczasem prawa wyborcze przysługują obywatelom i obywatelkom od osiemnastego roku życia, a obowiązująca do 1936 roku granica wieku dla komsomolców (23 lata) obecnie została zniesiona w ogóle. Uznano raz na zawsze, że polityka jest monopolem niekontrolowanej biurokracji.
Na pytanie amerykańskiego rozmówcy o rolę partii w nowej konstytucji Stalin odpowiedział: „Jeżeli nie ma klas, jeżeli przedziały między klasami zacierają się („nie ma klas" — „przedziały między klasami — których nie ma! — zacierają się" L.T.), pozostaje tylko pewna, acz nie zasadnicza, różnica pomiędzy różnymi warstwami społeczeństwa socjalistycznego; nie może więc być żyznej gleby dla powstania zwalczających się partii. Gdzie nie ma kilku klas, tam nie może być kilku partii, ponieważ partia jest częścią klasy". Każde słowo to błąd, a niekiedy nawet dwa! Wychodzi na to, że klasy są rzekomo jednorodne, jakoby granice klas byty zarysowane wyraźnie i raz na zawsze, jakoby świadomość klasy odpowiadała ściśle jej miejscu w społeczeństwie. Marksistowska teoria klasowej natury partii została przekształcona w karykaturę. Dynamika świadomości politycznej została wyłączona z procesu dziejowego w imię porządku administracyjnego. Naprawdę zaś klasy są niejednorodne, rozdzierają je antagonizmy wewnętrzne, zaś do rozwiązania wspólnych zadań dochodzą nie inaczej, jak poprzez walkę wewnętrzną między tendencjami, ugrupowaniami i partiami. Z pewnymi zastrzeżeniami można by się zgodzić z tym, że „partia jest częścią klasy". Ponieważ jednak klasa ma wiele „części" — jedne są zwrócone ku przodowi, inne ciążą do tyłu, więc jedna i ta sama klasa może wyłonić z siebie kilka partii. Z tej samej przyczyny jedna partia może opierać się na częściach różnych klas. Takich przykładów, gdzie jednej klasie odpowiadałaby tylko jedna partia, nie da się znaleźć w całej historii politycznej, jeżeli, rzecz jasna, pozorów policyjnego typu nie poczytamy za realność.
Pod względem swej struktury społecznej proletariat jest najmniej zróżnicowaną klasą społeczeństwa kapitalistycznego. Tym niemniej istnienie takich „warstw", jak arystokracja robotnicza i robotnicza biurokracja wystarcza, aby powstały partie oportunistyczne, naturalnym biegiem rzeczy przekształcające się w jedno z narzędzi panowania burżuazji. Czy z punktu widzenia stalinowskiej socjologii różnica między arystokracją robotniczą a masą proletariacką jest „zasadnicza" czy też „pewna", to wszystko jedno, ale właśnie dzięki takiej różnicy dojrzała w swoim czasie konieczność zerwania z socjaldemokracją i stworzenia Trzeciej Międzynarodówki. Jeżeli w społeczeństwie radzieckim ,, nie ma klas", to w każdym razie jest ono o wiele bardziej zróżnicowane i złożone niż proletariat krajów kapitalistycznych, a wobec tego może być dostatecznie żyzną glebą dla kilku partii. Wkroczywszy niebacznie na grunt teorii, Stalin udowadnia znacznie więcej niż tego by sobie życzył. Z jego rozumowania wynika nie to, że w ZSRR nie może być różnych partii, ale to, że nie może tam być żadnej partii: gdyż gdzie nie ma klas, tam w ogóle nie ma miejsca na politykę. Jednakże Stalin czyni „socjologiczny" wyjątek od tej reguły dla tej partii, której sam jest sekretarzem generalnym.
Bucharin usiłuje podejść do spraw z innej strony. W Związku Radzieckim problem: dokąd iść — wstecz do kapitalizmu czy naprzód do socjalizmu — nie podlega już dłużej dyskusji; dlatego „zwolennicy wrogich zlikwidowanych klas, zorganizowani w partie, nie mogą być tolerowani". Nie mówiąc już o tym, że w kraju zwycięskiego socjalizmu zwolennicy kapitalizmu powinni by zostać uznani za śmiesznych Don Kichotów, nie będących w stanie stworzyć partii, istniejące rozbieżności polityczne nie dają się sprowadzić do pytania: w stronę socjalizmu czy w stronę kapitalizmu? Jest jeszcze pytanie, jak iść do socjalizmu? w jakim tempie? itd. Wybór drogi jest nie mniej ważny niż wybór celu. Któż będzie wybierał drogę? Jeżeli żyzna gleba dla partii politycznych rzeczywiście uniknęła, to nie ma po co ich zakazywać. Odwrotnie — trzeba zgodnie z programem zlikwidować „wszelkie ograniczenia wolności".
Usiłując rozproszyć naturalne wątpliwości amerykańskiego rozmówcy, Stalin wysunął nowy argument: „Listy wyborcze będzie wystawiała nie tylko partia komunistyczna, ale i wszelkie niepartyjne organizacje społeczne, a takich mamy setki...". „Każda warstwa (społeczeństwa radzieckiego) może mieć swoje interesy społeczne i odzwierciedlać je (wyrażać?) poprzez istniejące liczne organizacje społeczne". Sofizmat ten jest wcale nie lepszy niż inne. Radzieckie organizacje społeczne — zawodowe, spółdzielcze, kulturalne itd. — wcale nie reprezentują interesów różnych „warstw", albowiem wszystkie one mają jedną i tę samą strukturę hierarchiczną: nawet w takich wypadkach, gdy z pozoru są organizacjami masowymi, jak np. związki zawodowe i spółdzielczość, czynną rolę odgrywają w nich wyłącznie przedstawiciele uprzywilejowanej elity, a ostatnie słowo ma „partia", czyli biurokracja. Konstytucja odsyła wyborców po prostu — od Poncjusza do Piłata(l).
Ten mechanizm jest bardzo precyzyjnie wyrażony w samym tekście ustawy zasadniczej. Artykuł 126, który jest osią konstytucji jako systemu politycznego, „zapewnia" ogółowi obywateli i obywatelek prawo do zrzeszania się w organizacjach zawodowych, spółdzielczych, młodzieżowych, sportowych, paramilitarnych, kulturalnych, technicznych i naukowych. Co się tyczy partii, czyli ośrodka władzy, to tutaj chodzi nie o prawo dla ogółu, lecz o przywileje dla mniejszości. „...Najaktywniejsi i najbardziej świadomi (czyli odgórnie za takich uznani — L.T.) obywatele z szeregów klasy robotniczej i innych warstw ludzi pracy zrzeszają się w partii komunistycznej... „reprezentującej kierownicze jądro wszystkich organizacji, zarówno społecznych jak i państwowych". Ta zdumiewająca ze względu na swą szczerość formuła, wprowadzona do tekstu samej konstytucji, odsłania całą fikcyjność politycznej roli „organizacji społecznych", tych filii podlegających biurokratycznej firmie.
Jeżeli jednak nie będzie walki między partiami, to może podczas demokratycznych wyborów będą mogły ujawnić się różne frakcje wewnątrz jednej partii? Na pytanie dziennikarza francuskiego o ugrupowania w partii rządzącej Mołotow odpowiedział: „w partii... czyniono próby stworzenia odrębnych frakcji... ale już od kilku lat sytuacja w tym względzie uległa zdecydowanej zmianie i partia komunistyczna jest naprawdę jednolita". Najlepiej dowodzą tego nieustające czystki i obozy koncentracyjne! Po komentarzach Mołotowa mechanizm demokracji jest ostatecznie jasny. „Co pozostaje z Rewolucji Październikowej — zapytuje Viktor Serge — jeżeli każdy robotnik, który pozwala sobie na żądania lub krytyczną ocenę, jest więziony? O, po czymś takim można sobie ustanowić tajne głosowanie jakiego dusza zapragnie!" Rzeczywiście — na tajne głosowanie nie czyni zakusów także Hitler.
Teoretyczne rozważania o wzajemnym stosunku klas i partii przeciągane są przez reformatorów na siłę. Chodzi nie o socjologię, a o interesy materialne. Rządząca partia w ZSRR jest monopolistyczną machiną biurokratyczną, która doprawdy ma co tracić, ale niczego już więcej do zdobycia. „Żyzną glebę" chce ona zachować wyłącznie dla siebie samej.
W kraju, w którym jeszcze nie zastygła lawa rewolucji, własne przywileje parzą uprzywilejowanych, jak skradziony złoty zegarek złodzieja-nowicjusza. Rządząca warstwa radziecka nauczyła się czysto burżujskiego strachu przed masami. Stalin z pomocą Kominternu daje „teoretyczne" uzasadnienie rosnących przywilejów elity radzieckiej, z pomocą obozów koncentracyjnych broni jej przed niezadowoleniem. Żeby mechanizm ten mógł się utrzymać, Stalin musi co pewien czas stawać po stronie „ludu" przeciwko biurokracji, rozumie się — za jej milczącą zgodą. Do tajnego głosowania musi on uciec się po to, żeby chociaż częściowo oczyścić aparat państwowy z przeżerającej go korupcji.
Jeszcze w 1928 roku Krakowski pisał w związku z szeregiem ujawnionych wypadków biurokratycznego gangsterstwa: „Najbardziej charakterystyczna w tej fali skandali i najniebezpieczniejsza jest bierność mas, jeszcze bardziej mas komunistycznych niż bezpartyjnych... W następstwie strachu wobec tych, którzy mają władzę lub po prostu wskutek politycznej obojętności, przechodziły one obok bez sprzeciwu, albo ograniczały się tylko do szemrania". Po ośmiu latach, jakie upłynęły od tamtego momentu, sytuacja stała się o wiele gorsza. Ujawniające się na każdym kroku gnicie aparatu zaczęło zagrażać samemu istnieniu państwa, już nie jako narzędzia przekształcenia społeczeństwa w duchu socjalistycznym, lecz jako źródła władzy, dochodów i przywilejów warstwy rządzącej. Stalin zmuszony był odsłonić ten motyw reformy: „Mamy niemało urzędów — mówił Howardowi — które pracują źle... Tajne wybory w ZSRR w rękach ludności będą biczem na źle pracujące organy władzy". Wymowne wyznanie: po stworzeniu społeczeństwa socjalistycznego własnymi rękami, biurokracja poczuła potrzebę... bicza! Taki jest jeden z motywów reformy konstytucyjnej. Ale jest i inny, nie mniej ważny.
Likwidując rady, nowa konstytucja roztapia robotników w ogólnej masie ludności. Rady jako organy polityczne już dawno, co prawda, utraciły znaczenie, lecz wraz ze wzrostem antagonizmów społecznych i wraz z ocknięciem się nowej generacji mogłyby ponownie ożyć. Najbardziej, rzecz jasna, trzeba się bać rad miejskich ze wzrastającym udziałem nowych i wymagających komsomolców. W miastach kontrakt pomiędzy luksusem i biedą zbyt rzuca się w oczy. Pierwszą troską radzieckiej elity jest odżegnanie się od rad robotniczych i żołnierskich. Z niezadowoleniem rozproszonej wsi poradzić sobie można znacznie łatwiej. Kołchoźników można nawet nie bez powodzenia wykorzystać przeciwko robotnikom z miast. Reakcja biurokratyczna nie pierwszy raz opiera się na wsi, przeciwstawiając ją miastu.
To, co w nowej konstytucji jest pryncypialne i wielkie, co rzeczywiście stawia ją wysoko ponad najbardziej demokratyczne konstytucje państw burżuazyjnych, to tylko wodnista wyliczanka podstawowych dokumentów Rewolucji Październikowej. To, co się tyczy zdobyczy ekonomicznych, wypacza rzeczywistość fałszywą perspektywą i samochwalstwem. Wreszcie wszystko, co się tyczy swobód i demokracji, jest na wskroś przesiąknięte duchem uzurpacji i cynizmu.
Będąc ogromnym krokiem wstecz od zasad socjalistycznych ku burżuazyjnym, nowa konstytucja, skrojona i uszyta na miarę warstwy rządzącej, idzie po tej samej linii dziejowej, co wyrzeczenie się rewolucji światowej na rzecz Ligi Narodów, co restaurowanie rodziny burżuazyjnej, co zastąpienie milicji terytorialnych skoszarowaną armią, co przywrócenie rang i orderów i co wzrost nierówności. Utrwalając prawnie absolutyzm „ponadklasowej" biurokracji, nowa konstytucja stwarza przesłanki polityczne do odrodzenia się nowej klasy posiadaczy.