Dział trzeci
SOCJALIZM

I. Uwagi historyczne

Widzieliśmy we Wstępie128b, jak filozofowie francuscy XVIII stulecia, prekursorzy rewolucji, apelowali do rozumu, który był dla nich jedynym sędzią wszystkiego, co istnieje. Miano zbudować rozumne państwo, rozumne społeczeństwo, miano bezlitośnie usunąć wszystko, co się sprzeciwiało wiecznemu rozumowi. Widzieliśmy też, że ten wieczny rozum był w rzeczywistości tylko wyidealizowanym rozsądkiem średniego mieszczanina, który właśnie przekształcał się w bourgeois. I kiedy Rewolucja Francuska urzeczywistniła owo społeczeństwo, owo państwo oparte na rozumie, nowe instytucje, choć tak racjonalne w porównaniu z dawniejszymi stosunkami, nie okazały się bynajmniej absolutnie rozumne. Państwo rozumu legło w gruzach. Russowska umowa społeczna 21 znalazła swe urzeczywistnienie w dobie terroru, z którego burżuazja, zwątpiwszy w swoje uzdolnienia polityczne, szukała ucieczki początkowo w korupcji Dyrektoriatu, a w końcu pod skrzydłami napoleońskiego despotyzmu 130. Zapowiedziany pokój wieczysty przeobraził się w permanentną wojnę zaborczą. Nie lepiej też powiodło się rozumnemu społeczeństwu. Przeciwieństwo między bogactwem a nędzą, zamiast się roztopić w dobrobycie powszechnym, zaostrzyło się wskutek zniesienia przywilejów cechowych i innych, które stanowiły pewien pomost między skrajnościami, oraz kościelnych zakładów dobroczynności, które je łagodziły; rozkwit przemysłu na podstawach kapitalistycznych uczynił nędzę i niedolę mas pracujących warunkiem istnienia społeczeństwa. Ilość przestępstw wzrastała z roku na rok. Występki feudalne, które dawniej panoszyły się otwarcie w biały dzień, zostały jeżeli nie wykorzenione, to przynajmniej wyparte na razie na dalszy plan, ale za to tym bujniej rozpleniły się występki burżuazyjne, uprawiane dotychczas tylko po cichu. Handel przechodził coraz bardziej w zdzierstwo. Rewolucyjna dewiza "braterstwa" urzeczywistniła się w szykanach i w zawiści walki konkurencyjnej. Na miejsce ucisku utrzymywanego przemocą przyszła korupcja, zamiast szpady główną dźwignią władzy w społeczeństwie stał się pieniądz. Prawo pierwszej nocy przeszło z panów feudalnych na burżuazyjnych fabrykantów. Prostytucja szerzyła się w nie spotykanych dotychczas rozmiarach. Samo małżeństwo pozostało w dalszym ciągu uznaną prawnie formą, urzędowym płaszczykiem prostytucji, a ponadto znalazło uzupełnienie w pospolicie praktykowanym cudzołóstwie. Krótko mówiąc, instytucje społeczne i polityczne stworzone przez "zwycięstwo rozumu" okazały się w porównaniu ze wspaniałymi zapowiedziami myślicieli Oświecenia budzącymi gorzkie rozczarowanie karykaturami. Brakło tylko jeszcze ludzi, którzy by stwierdzili to rozczarowanie, i ludzie ci zjawili się na przełomie stulecia. W roku 1802 ukazały się "Listy genewskie" Saint-Simona; w roku 1808 ukazało się pierwsze dzieło Fouriera, jakkolwiek podstawowe zasady jego teorii pochodzą już z roku 1799; pierwszego stycznia 1800 roku Robert Owen objął kierownictwo New Lanark 131.

Jednakże kapitalistyczny sposób produkcji, wraz z towarzyszącym mu przeciwieństwem między burżuazją a proletariatem, był jeszcze w. tym okresie bardzo słabo rozwinięty. Wielki przemysł, który dopiero co powstał w Anglii, we Francji był jeszcze nie znany. A dopiero wielki przemysł rozwija, z jednej strony, konflikty nie tylko między zrodzonymi przezeń klasami, lecz także między samymi stworzonymi przezeń siłami wytwórczymi i formami wymiany, konflikty, które sprawiają, że przewrót w sposobie produkcji staje się nieodzowną koniecznością; z drugiej strony rozwija on w postaci tych właśnie olbrzymich sił wytwórczych również środki rozwiązania tych konfliktów. Jeżeli więc około roku 1800 konflikty wynikające z nowego ustroju społecznego dopiero się rodziły, to tym bardziej dotyczy to środków ich rozwiązania. Jeśli nieposiadające masy Paryża mogły w dobie terroru na moment zdobyć władzę, dowiodły tym tylko tego, jakim niepodobieństwem było ich panowanie w ówczesnych warunkach. Proletariat, który dopiero wyodrębniał się z tych nieposiadających mas jako -trzon nowej klasy, zupełnie jeszcze niezdolny do samodzielnej akcji politycznej, przedstawiał się jako stan uciśniony, cierpiący, niezdolny pomóc samemu sobie, mogący w najlepszym razie otrzymać pomoc z zewnątrz, z góry.

Ta sytuacja historyczna panowała też nad twórcami socjalizmu. Niedojrzałości produkcji kapitalistycznej, niedojrzałym stosunkom klasowym odpowiadały niedojrzałe teorie. Rozwiązanie zadań społecznych, utajone jeszcze w nierozwiniętych stosunkach gospodarczych, usiłowano wysnuć z głowy. Społeczeństwo ujawniało tylko niedomagania; ich usunięcie było zadaniem myślącego rozumu. Chodziło o to, żeby wynaleźć nowy, doskonalszy system stosunków społecznych i narzucić go społeczeństwu z zewnątrz, za pomocą propagandy, a w miarę możności i przez przykład, przez pokazanie wzorcowych eksperymentów. Te nowe systemy społeczne były z góry skazane na utopijność; im bardziej szczegółowo były opracowane, tym bardziej musiały stawać się fantastyczne.

Stwierdziwszy to, nie mamy potrzeby zatrzymywania się ani chwili dłużej nad tą stroną sprawy, należącą już dziś całkowicie do przeszłości. Literackim kramikarzom a la Dühring możemy pozostawić uroczyste grzebanie się w tych fantazjach, wywołujących dziś już tylko uśmiech, i chełpienie się wyższością swego własnego trzeźwego sposobu myślenia nad podobnymi "szaleństwami". Nam raczej sprawiają radość przebijające się wszędzie spod fantastycznej powłoki genialne zarodki myśli i idee, na które owi filistrzy są ślepi.

Saint-Simon już w swoich "Listach genewskich" wysuwa tezę, że

"wszyscy ludzie powinni pracować".

W tym samym dziele zdaje już sobie sprawę z tego, że panowanie terroru było panowaniem mas nieposiadających.

"Spójrzcie - wola do nich - co się stało we Francji wówczas, gdy panowali tam wasi towarzysze; spowodowali oni klęskę głodu" 132.

Jednakże potraktowanie Rewolucji Francuskiej jako walki klasowej między szlachtą i burżuazją a nieposiadającymi było w roku 1802 odkryciem naprawdę genialnym. W roku 1816 Saint-Simon określa politykę jako naukę o produkcji i przepowiada zupełne roztopienie się polityki w ekonomii133. Jakkolwiek zrozumienie, że sytuacja ekonomiczna jest bazą instytucji politycznych, występuje tu zaledwie w postaci zarodkowej, jasno wypowiedziana jest już myśl o przekształceniu rządów politycznych nad ludźmi w zarządzanie rzeczami i kierowanie procesami produkcji, czyli tak powszechnie i głośno roztrząsany ostatnio postulat zniesienia państwa. Z tą samą wyższością nad swymi współczesnymi proklamuje Saint-Simon w roku 1814, bezpośrednio po wkroczeniu sprzymierzonych do Paryża, i potem w roku 1815, w czasie wojny Stu Dni, sojusz Francji z Anglią, a w dalszej perspektywie przymierze obu tych krajów z Niemcami, jako jedyną rękojmię pomyślnego rozwoju i pokoju w Europie134. Proklamowanie w roku 1815 sojuszu Francuzów ze zwycięzcami spod Waterloo na pewno wymagało nieco większej odwagi niż wypowiedzenie niemieckim profesorom wojny na języki135.

Podczas gdy u Saint-Simona widzimy genialną dalekowzroczność, dzięki której formułuje on w postaci zarodkowej prawie wszystkie nie ściśle ekonomiczne idee późniejszych socjalistów, u Fouriera znajdujemy krytykę istniejących stosunków społecznych, pełną iście francuskiej błyskotliwości, a mimo to głęboką. Fourier łapie za słowo burżuazję i jej entuzjastycznych proroków sprzed rewolucji oraz jej niebezinteresownych chwalców po rewolucji. Bezlitośnie obnaża materialną i moralną nędzę świata burżuazyjnego, przeciwstawia ją zarówno mamiącym obietnicom myślicieli Oświecenia, obietnicy nadejścia społeczeństwa, w którym panować będzie tylko rozum, zapowiedzi narodzin cywilizacji, która wszystkich uszczęśliwi i ujawni bezgraniczną zdolność człowieka do doskonalenia się, jak również pięknym frazesom współczesnych ideologów burżuazyjnych; wykazuje, że najszumniejszemu frazesowi odpowiada wszędzie najnędzniejsza rzeczywistość, i zjadliwie wyśmiewa to beznadziejne fiasko frazesu. Fourier jest nie tylko krytykiem; jego wiecznie pogodna natura czyni go satyrykiem, i to jednym z największych satyryków wszystkich czasów. Mistrzowsko i uciesznie maluje rozkwitającą po upadku rewolucji szachrajską spekulację i ducha powszechnego kramikarstwa przenikającego ówczesny handel francuski. Jeszcze bardziej mistrzowska jest jogo krytyka burżuazyjnego układu stosunków między płciami i stanowiska kobiety w społeczeństwie burżuazyjnym. On pierwszy powiedział, że w każdym społeczeństwie stopień emancypacji kobiety jest naturalnym miernikiem emancypacji powszechnej136. Ale najwspanialej przedstawia się Fourier w swoim ujmowaniu historii społeczeństwa. Cały jej dotychczasowy przebieg dzieli on na cztery szczeble rozwojowe: dzikość, patriarchat, barbarzyństwo i cywilizację, która zbiega się z tak zwanym obecnie społeczeństwem burżuazyjnym - i wykazuje,

"że ustrój cywilizowany przekształca każdy występek, który barbarzyńcy popełniają sposobem prostym, w skomplikowany, dwulicowy, dwuznaczny, obłudny sposób bycia",

że cywilizacja obraca się w "błędnym kole", w sprzecznościach, które sama wciąż na nowo wytwarza i których nie może przezwyciężyć, wskutek czego osiąga zawsze skutek wprost przeciwny temu, którego pragnie, czy też tylko zdaje się pragnąć137. I tak na przykład

"w cywilizacji nędza wynika z samego nadmiaru" 138.

Jak widać, Fourier włada dialektyką z takim samym mistrzostwem jak współczesny mu Hegel. Równie dialektycznie stwierdza on, w przeciwieństwie do gadaniny o bezgranicznej zdolności człowieka do doskonalenia się, że każda faza historyczna ma nie tylko swoją linię wznoszącą się, ale i swoją linie zstępującą 139, i stosuje ten pogląd również do przyszłych losów całej ludzkości. Jak Kant wprowadza do przyrodoznawstwa myśl o przyszłej zagładzie Ziemi, tak Fourier wprowadza do badania historii myśl o przyszłej zagładzie ludzkości. -

Podczas gdy we Francji szalał huragan rewolucji, w Anglii zachodził przewrót bardziej spokojny, ale nie mniej potężny. Para i nowe, zmechanizowane narzędzia przeobraziły manufakturę w nowoczesny wielki przemysł i zrewolucjonizowały w ten sposób całą podstawę burżuazyjnego społeczeństwa. Ospały bieg rozwoju cechujący okres manufaktury przeobraził się w prawdziwy okres burzy i naporu w dziedzinie produkcji. Coraz szybciej dokonywał się podział społeczeństwa na wielkich kapitalistów i nieposiadających proletariuszy, między którymi - zamiast dawnego ustabilizowanego stanu średniego - pędziła niepewny żywot nietrwała masa rzemieślników i sklepikarzy, najbardziej płynna część ludności. Nowy sposób produkcji znajdował się dopiero na początku swej linii wznoszącej się; był to jeszcze sposób produkcji normalny, jedyny możliwy w danych warunkach. Ale już wtedy rodził on rażące anomalie społeczne: stłoczenie bezdomnej ludności w maj nędzniej szych norach wielkich miast; rozluźnienie wszelkich tradycyjnych więzów pochodzenia, patriarchalnego podporządkowania, rodziny; przerażające przeciążenie pracą, zwłaszcza kobiet i dzieci; masową demoralizację klasy pracującej, przerzuconej nagle w zupełnie nowe warunki. I oto wystąpił w charakterze reformatora dwudziestodziewięcioletni fabrykant, człowiek o graniczącej z wzniosłością dziecięcej prostocie charakteru, a zarazem urodzony przywódca, jakich mato. Robert Owen przyswoił sobie teorię materialistycznych myślicieli Oświecenia, głoszącą, że charakter człowieka jest wytworem, z jednej strony, jego wrodzonej organizacji, z drugiej - warunków otaczających go w ciągu życia, a zwłaszcza w okresie rozwoju. Większość ludzi jego stanu widziała w rewolucji przemysłowej tylko zamieszanie i chaos, sposobność do łowienia ryb w mętnej wodzie i do szybkiego bogacenia się. On widział w niej sposobność urzeczywistnienia swej umiłowanej tezy i zastąpienia chaosu ładem. Skutecznie próbował dokonać tego już w Manchesterze jako kierownik fabryki zatrudniającej z górą pięciuset robotników; w latach 1800-1829 kierował wielką przędzalnią bawełny w New Lanark w Szkocji; jako współwłaściciel i kierownik tego przedsiębiorstwa działał w tym samym duchu, tylko z większą swobodą ruchów i z powodzeniem, które przyniosło mu europejski rozgłos. Osadę, której ludność wzrosła stopniowo do 2500 osób, i składała się początkowo z najróżnorodniejszych i przeważnie bardzo zdemoralizowanych elementów, przekształcił we wzorową kolonię, w której nie znane były takie rzeczy jak pijaństwo, policja, sąd karny, procesy, opieka nad ubogimi, potrzeba dobroczynności. A doszedł do tego po prostu w ten sposób, że przeniósł ludzi w warunki bardziej ludzkie, a zwłaszcza przez to, że dał staranne wychowanie dorastającemu pokoleniu. On był projektodawcą i pierwszym organizatorem przedszkolnych zakładów wychowawczych. W New Lanark dzieci od drugiego roku życia wstępowały do przedszkola, w którym bawiły się tak dobrze, że trudno było je wyciągnąć z powrotem do domu. Podczas gdy jego konkurenci zmuszali Swoich robotników do pracy po trzynaście do czternastu godzin dziennie, w New Lanark pracowano tylko dziesięć i pół godziny. A gdy kryzys w przemyśle bawełnianym spowodował czteromiesięczne unieruchomienie zakładu, nie zatrudnieni robotnicy otrzymywali nadal całkowitą płacę. Przy tym wszystkim fabryka przeszło dwukrotnie zwiększyła swoją wartość i aż do końca dawała właścicielom wielkie zyski.

Jednakże to wszystko nie zadowalało Owena. Byt, który stworzył swoim robotnikom, nie wydawał mu się jeszcze bynajmniej bytem godnym człowieka.

"Ludzie ci - mówił - byli moimi niewolnikami".

Względnie pomyślne warunki, w jakich ich umieścił, były jeszcze bardzo dalekie od tego, żeby mogły zapewnić ludziom wszechstronny, racjonalny rozwój charakteru i umysłu, nie mówiąc już o swobodnej aktywności życiowej.

"A przecież pracująca część tych 2500 ludzi wytwarzała dla społeczeństwa tyleż realnego bogactwa, ile niespełna pół wieku wcześniej wytworzyć mogła ludność 6oo-tysieczna. Zadawałem sobie pytanie: co się dzieje z różnicą między bogactwem spożywanym przez 2 500 osób a tym, które musiałoby pójść na wyżywienie 600 000?"

Odpowiedź była jasna. Różnica ta poszła na zapewnienie właścicielom przedsiębiorstwa pięciu procent od kapitału zakładowego i przeszło 300 000 funtów szterlingów (6 000 000 marek) zysku. I to samo, w daleko większym jeszcze stopniu niż o New Lanark, wypadało powiedzieć o wszystkich innych fabrykach w Anglii.

"Bez tego nowego bogactwa, wytwarzanego przez maszyny, niemożliwe byłoby prowadzenie wojen o obalenie Napoleona i utrzymanie w mocy arystokratycznych zasad społecznych. A przecież ta nowa potęga była wytworem klasy pracującej" 140.

Jej też należały się owoce tego bogactwa. Nowe, potężne siły wytwórcze, które służyły dotąd tylko do bogacenia jednostek i ujarzmiania mas, stanowiły w oczach Owena podstawę budowy nowego społeczeństwa i miały jako wspólna własność wszystkich służyć tylko dobrobytowi powszechnemu.

W taki czysto komercyjny sposób powstał owenowski komunizm. Można rzec, że był on owocem kalkulacji kupieckiej. Ten swój praktyczny charakter zachował on aż do końca. W roku 1823 Owen opracował projekt usunięcia nędzy w Irlandii przez zakładanie komunistycznych kolonii; przedstawił pełny wykaz kosztów ich urządzenia, rachunek rocznych wydatków i przypuszczalnych dochodów141. W jego ostatecznym planie ustroju przyszłości znajdujemy szczegółowe projekty techniczne, opracowane z taką znajomością rzeczy, że skoro się uzna owenowską metodę reformy społeczeństwa, nic można wysunąć żadnych poważniejszych zarzutów, nawet z fachowego punktu widzenia, przeciw jego szczegółowym propozycjom.

Przejście do komunizmu było punktem zwrotnym w życiu Owena. Dopóki występował tylko jako filantrop, zbierał jedynie bogactwa, poklask, zaszczyty i sławę. Był najpopularniejszym człowiekiem w Europie. Słowom jego przysłuchiwali się z uznaniem nie tylko ludzie równi mu stanem, lecz także politycy i monarchowie. Ale gdy wystąpił ze swymi komunistycznymi teoriami, karta odwróciła się. Trzy wielkie przeszkody zdawały się przede wszystkim zagradzać mu drogę do reformy społecznej: własność prywatna, religia i współczesna forma małżeństwa. Wiedział, co go czeka, gdy zaatakuje te przeszkody: powszechne wyklęcie przez oficjalne społeczeństwo, całkowita utrata pozycji społecznej. Ale mimo to ważył się na bezwzględne ich zaatakowanie - i stało się, jak był przewidział.

Wygnany z oficjalnego społeczeństwa, przemilczany przez prasę, zubożały wskutek chybionych prób komunistycznych w Ameryce, na które poświęcił cały swój majątek, zwrócił się bezpośrednio do klasy robotniczej i działał w jej środowisku jeszcze przez lat trzydzieści. Wszystkie ruchy społeczne, każdy rzeczywisty krok naprzód, który został w Anglii dokonany w interesie klasy robotniczej, wiąże się z nazwiskiem Owena. Tak na przykład w roku 1819, po pięcioletnich wysiłkach, przeforsował on pierwszą ustawę o ograniczeniu pracy fabrycznej kobiet i dzieci 142. Przewodniczył obradom pierwszego kongresu, na którym trade-uniony całej Anglii zjednoczyły się w jedno wielkie zrzeszenie zawodowe 143. Wprowadził w charakterze środków tymczasowych, mających ułatwić przejście do całkowicie komunistycznej organizacji społeczeństwa, stowarzyszenia spółdzielcze (spożywcze i wytwórcze), które przynajmniej dowiodły praktycznie, że zarówno kupiec, jak i fabrykant są figurami zgoła zbytecznymi; utworzył też bazary pracy, zakłady, w których odbywała się wymiana wytworzonych produktów za pomocą papierowego pieniądza pracy, którego jednostką była godzina robocza 144. Zakłady te siłą rzeczy musiały upaść, ale stanowiły całkowitą antycypację o wiele późniejszego proudhonowskiego banku wymiany145, od którego tym się tylko różniły, że reprezentowały nie uniwersalny lek na wszelkie dolegliwości społeczne, lecz tylko pierwszy krok do znacznie radykalniejszego przekształcenia społeczeństwa.

Oto ludzie, na których suwerenny pan Dühring z wysokości swojej "ostatecznej prawdy ostatniej instancji" spogląda z pogardą, jakiej kilka przykładów daliśmy we Wstępie. A pogarda ta pod jednym względem nie jest pozbawiona dostatecznej przyczyny: płynie mianowicie z [przerażającej zaiste nieznajomości pism trzech utopistów. Tak więc o Saint-Simonie pan Dühring pisze, że

"podstawowa jego myśl była w zasadzie trafna i mimo pewną jednostronność - jeszcze dziś daje zapładniający bodziec do rzeczywistej twórczości".

Ale mimo że pan Dühring, jak się zdaje, rzeczywiście miał w ręku niektóre dzieła Saint-Simona, na dotyczących tego myśliciela dwudziestu siedmiu stronicach druku szukamy "podstawowej myśli" Saint-Simona tak samo bezskutecznie, jak poprzednio daremnie usiłowaliśmy się dowiedzieć, co "Tablica ekonomiczna" Quesnaya "ma oznaczać u samego Quesnaya". I w końcu musimy się zadowolić frazesem,

"że imaginacja i afekt filantropijny... z właściwym mu przerostem wyobraźni, rządziły całym kręgiem idei Saint-Simona"!

Z Fouriera pan Dühring zna i uwzględnia tylko z powieściową drobiazgowością odmalowane fantazje na temat przyszłości, co jest oczywiście "o wiele ważniejsze" dla skonstatowania nieskończonej wyższości pana Dühringa nad Fourierem niż zbadanie, w jaki sposób Fourier "próbuje dorywczo krytykować rzeczywiste stosunki". Dorywczo! Bo oto z każdej prawie stronicy jego dzieł sypią się iskry satyry i krytyki niedomagań tak szumnie wychwalanej cywilizacji. To tak, jak gdyby ktoś chciał powiedzieć, że pan Dühring tylko "dorywczo" proklamuje pana Dühringa największym myślicielem wszystkich czasów. Co się zaś tyczy dwunastu stronic poświęconych Robertowi Owenowi, to jedynym, absolutnie jedynym źródłem w tej materii jest dla pana Dühringa nędzna biografia pióra filistra Sarganta, który także nie znał najważniejszych prac Owena - o małżeństwie i o ustroju komunistycznym 146. Dlatego też pan Dühring śmiało może zaryzykować twierdzenie, że u Owena nie wolno "dopatrywać się zdecydowanego komunizmu". Rzecz jasna, gdyby pan Dühring miał przynajmniej w ręku "Książkę o nowym świecie moralnym" Owena, znalazłby tam nie tylko sformułowanie najbardziej zdecydowanego komunizmu z równym obowiązkiem pracy i równym prawem do udziału w produkcie - w zależności od wieku, jak to Owen stale uzupełnia — lecz także i kompletnie opracowany projekt zabudowań komunistycznej gminy przyszłości, z rzutem poziomym i pionowym oraz widokiem z lotu ptaka. Ale jeżeli ktoś - jak w tym wypadku pan Dühring - ogranicza "bezpośrednie studiowanie oryginalnych utworów przedstawicieli socjalistycznego kręgu idei" do zapoznania się z tytułami oraz, co najwyżej - mottami niewielu z tych utworów, nie pozostaje mu oczywiście nic innego, jak takie głupie i wprost zmyślone twierdzenie. Owen nic tylko głosił "zdecydowany komunizm"; przez pięć lat (koniec lat trzydziestych i początek czterdziestych) realizował go też w praktyce w kolonii Harmony Hali w Hampshire 147 — i komunizmowi temu wcale nie brakło zdecydowania. Sam znalem kilku byłych uczestników tego wzorowego eksperymentu komunistycznego. Ale o tym wszystkim, tak jak i w ogóle o działalności Owena w latach 1836-1850, Sargant nie wie absolutnie nic i dlatego też "głębsze dziejopisarstwo" pana Dühringa pozostaje w smolistych mrokach ignorancji. Pan Dühring nazywa Owena "pod każdym względem prawdziwym potworem filantropijnego natręctwa". Ale gdy tenże pan Dühring informuje nas o treści książek, z których zna zaledwie tytuł i motto, to, jako żywo, nie wolno nam powiedzieć, że jest on "pod każdym względem prawdziwym potworem ignoranckiego natręctwa", bo - w naszych ustach byłaby to przecież "obelga".

Utopiści, jak widzieliśmy, byli utopistami, bo nie mogli być niczym innym w czasie, kiedy produkcja kapitalistyczna była jeszcze tak słabo rozwinięta. Z własnej głowy musieli czerpać elementy konstrukcji nowego społeczeństwa, bo w starym społeczeństwie elementy te nie ujawniły się jeszcze w sposób powszechnie widoczny; kreśląc główne zarysy swojej nowej budowli, utopiści skazani byli na odwoływanie się do rozumu jedynie, bo nie mogli się jeszcze powoływać na współczesną sobie historię. Jeżeli jednak dziś, prawie w osiemdziesiąt lat po nich, pan Dühring wkracza na scenę i usiłuje skonstruować "miarodajny" system nowego ustroju społecznego nie z danego, historycznie wytworzonego materiału jako jego nieunikniony produkt, lecz z własnej suwerennej głowy, ze swego brzemiennego w ostateczne prawdy rozumu, to sam jest tylko - on, który wszędzie wietrzy epigonów - epigonem utopistów, najnowszym utopistą. Nazywa on wielkich utopistów "alchemikami społecznymi". Niech mu będzie. Alchemia była swego czasu potrzebna. Ale od owego czasu wielki przemysł rozwinął sprzeczności drzemiące w kapitalistycznym sposobie produkcji w tak rażące przeciwieństwa, że nadchodzący upadek tego sposobu produkcji staje się, że tak powiem, bezpośrednio namacalny; nowe siły wytwórcze mogą być zachowane i dalej rozwijane tylko przez wprowadzenie nowego sposobu produkcji, odpowiadającego ich obecnemu stopniowi rozwoju; walka między dwiema klasami, wytworzonymi przez dotychczasowy sposób produkcji i wciąż przezeń odtwarzanymi, w coraz ostrzejszym przeciwieństwie, ogarnęła wszystkie kraje cywilizowane i staje się z dnia na dzień zacieklejsza; zrozumienie tego związku historycznego, zrozumienie warunków przemiany społecznej, która dzięki niemu stała się koniecznością, zrozumienie głównych zarysów tej przemiany, również przez ten historyczny związek uwarunkowanych - też stało się już faktem. I jeżeli pan Dühring teraz fabrykuje nowy utopijny ustrój społeczny z produktów własnej najdostojniejszej mózgownicy, a nie z danego materiału ekonomicznego, to nie tylko uprawia zwykłą "alchemię społeczną". Postępuje raczej jak ktoś, kto po odkryciu i ustaleniu praw nowoczesnej chemii chciałby wskrzeszać starą alchemię, a ciężary atomowe, wzory cząsteczkowe, wartościowość atomów, krystalografię i analizę spektralną chciał zastosować jedynie celem odkrycia - kamienia mądrości.

II. Zagadnienia teoretyczne

Materialistyczne pojmowanie historii opiera się na założeniu, że podstawą każdego ustroju społecznego jest produkcja, a obok produkcji wymiana jej produktów; że w każdym występującym w historii społeczeństwie podział produktów, a wraz z nim i zróżnicowanie społeczeństwa na klasy i stany, zależy od tego, co i jak się produkuje i jak się wymienia produkty. Wobec tego ostatecznych przyczyn wszelkich przemian społecznych i przewrotów politycznych należy szukać nie w głowach ludzkich, nie w postępującym zbliżaniu się ludzi ku wiecznej prawdzie i sprawiedliwości, lecz w zmianach sposobów produkcji i wymiany; należy ich szukać nie w filozofii, lecz w ekonomii danej epoki. Budzące się zrozumienie, że istniejące instytucje społeczne są nierozumne i niesprawiedliwe, że mądrość się w głupstwo, dobro - w plagę zmienia, świadczy tylko o tym, że w metodach produkcji i w formach wymiany zaszły niepostrzeżenie zmiany, którym już nie odpowiada ustrój społeczny skrojony na miarę dawnych warunków ekonomicznych. Oznacza to zarazem, że również środki usunięcia ujawnionych niedomagań muszą być zawarte - w mniej lub bardziej rozwiniętej postaci - w tych samych zmienionych stosunkach produkcji. Środków tych nie należy wynajdywać w głowie, lecz trzeba je za pomocą głowy odkrywać w materialnych faktach, które przedstawia produkcja.

Jak czyni to nowoczesny socjalizm?

Istniejący ustrój społeczny został stworzony, co prawie powszechnie się już uznaje, przez panującą obecnie klasę, burżuazję. Właściwy burżuazji sposób produkcji, od czasów Marksa nazywany kapitalistycznym sposobem produkcji, nie dawał się pogodzić z przywilejami lokalnymi i stanowymi, tudzież wzajemnymi więziami osobistymi, które były właściwe ustrojowi feudalnemu; burżuazja rozbiła porządek feudalny i na jego gruzach zbudowała burżuazja ustrój społeczny, królestwo wolnej konkurencji, wolności przesiedlania się, równouprawnienia posiadaczy towarów i tym podobnych burżuazyjnych wspaniałości. Odtąd kapitalistyczny sposób produkcji mógł się swobodnie rozwijać. Od kiedy para i nowoczesne zmechanizowane narzędzia przekształciły dawną manufakturę w wielki przemysł, stworzone pod kierownictwem burżuazji siły wytwórcze rozwijały się z nie spotykaną dotąd szybkością i w nie spotykanych dotychczas rozmiarach. Ale jak swego czasu manufaktura i rozwinięte dalej pod jej wpływem rzemiosło popadły w konflikt z feudalnymi pętami cechów, tak wielki przemysł na wyższym stopniu swego rozwoju popada w konflikt z ramami, w jakie go wtłoczył kapitalistyczny sposób produkcji. Nowe siły wytwórcze przerosły już burżuazyjną formę ich użytkowania; ten konflikt między siłami wytwórczymi a sposobem produkcji nie jest bynajmniej konfliktem zrodzonym w głowach ludzkich, jak konflikt grzechu pierworodnego człowieka ze sprawiedliwością boską, lecz tkwi w samych faktach, zachodzi obiektywnie, poza nami, niezależnie od woli lub postępowania nawet tych ludzi, którzy go wywołali. Nowoczesny socjalizm to tylko myślowe odbicie tego faktycznego konfliktu, jego idealne odzwierciedlenie przede wszystkim w umysłach przedstawicieli klasy, która bezpośrednio przezeń cierpi, mianowicie klasy robotniczej.

Na czym ten konflikt polega?

Przed powstaniem produkcji kapitalistycznej, a więc w średniowieczu, panowała powszechnie drobna produkcja, której podstawą było prywatne posiadanie przez pracowników ich środków produkcji: na wsi gospodarka rolna drobnych chłopów, wolnych lub poddanych, w mieście - rzemiosło. Środki pracy - ziemia, narzędzia rolnicze, warsztat, narzędzia rzemieślnicze - były środkami pracy jednostek, obliczonymi tylko na użytkowanie jednostkowe, a wiec z konieczności były drobne, karłowate, ograniczone. Ale właśnie dlatego były też z reguły własnością samego wytwórcy. Historyczna rola kapitalistycznego sposobu produkcji i jego nosicielki, burżuazji, polegała na skoncentrowaniu i powiększeniu tych rozproszonych, ograniczonych środków produkcji, przekształceniu ich w potężne, nowoczesne dźwignie produkcji. W dziale czwartym "Kapitału" Marks przedstawił szczegółowo, jak burżuazja poczynając od XV stulecia dokonała tego poprzez trzy szczeble historyczne - kooperację prostą, manufakturę i wielki przemysł147a. Ale burżuazja, jak Marks wykazał w tym samym miejscu, mogła te ograniczone środki produkcji przekształcić w olbrzymie siły wytwórcze tylko przez to, że indywidualne środki produkcji przemieniła w społeczne, takie, którymi może się posługiwać tylko zbiorowość ludzka. Miejsce dawnego kołowrotka, ręcznego krosna, młota kowalskiego zajęła maszyna przędzalnicza, mechaniczne krosno, młot parowy; miejsce jednostkowego warsztatu - fabryka wymagająca współdziałania setek i tysięcy ludzi. I jak środki produkcji, tak też sama produkcja przemieniła się z szeregu indywidualnych operacji w szereg czynności społecznych, a produkty z produktów jednostek przeobraziły się w produkty społeczne. Przędza, tkaniny, wyroby metalowe, wychodzące teraz z fabryki, były wspólnym produktem wielu robotników, przez których ręce musiały kolejno przechodzić, zanim stały się gotowymi fabrykatami. Żaden poszczególny człowiek nie może o nich powiedzieć: "Ja to zrobiłem, to mój produkt",,

Ale tam, gdzie żywiołowy podział pracy w społeczeństwie jest podstawową formą produkcji, tam nadaje ona produktom formę towarów, których wzajemna wymiana, kupno i sprzedaż umożliwia poszczególnym producentom zaspokojenie ich rozmaitych potrzeb. Tak też było w wiekach średnich. Chłop np. sprzedawał produkty rolne rzemieślnikowi, a kupował od niego wyroby rzemieślnicze. I do tego społeczeństwa indywidualnych producentów, producentów towarów, wcisnął się nowy sposób produkcji. Wśród żywiołowego, bezplanowego podziału pracy, jaki panował w całym społeczeństwie, ustanowił on planowy podział pracy w poszczególnych fabrykach. Obok produkcji indywidualnej wystąpiła produkcja społeczna. Produkty jednej i drugiej sprzedawano na tym samym rynku, a więc po jednakowych, przynajmniej w przybliżeniu, cenach. Ale planowa organizacja była potężniejsza od żywiołowego podziału pracy; fabryki stosujące społeczny podział pracy produkowały taniej niż indywidualni drobni wytwórcy. Produkcja indywidualna ponosiła kieskę w jednej dziedzinie za drugą, produkcja społeczna rewolucjonizowała cały dawny sposób produkcji. Ale ten jej rewolucyjny charakter był do tego stopnia zapoznawany, że wprowadzano ją właśnie jako środek podnoszenia i wzmagania produkcji towarowej. Powstała ona w bezpośrednim powiązaniu z określonymi, istniejącymi już przed nią dźwigniami produkcji towarowej i wymiany towarów: z kapitałem kupieckim, rzemiosłem, pracą najemną. Ponieważ sama ona występowała jako nowa forma produkcji towarowej, zachowały też przy niej całe swoje znaczenie właściwe produkcji towarowej formy przywłaszczania.

Przy takiej produkcji towarowej, jaka rozwinęła się w wiekach średnich, nie mogło być wcale kwestii, do kogo ma należeć wytwór pracy. Indywidualny producent wytwarzał go zazwyczaj z surowców własnych, często przez niego samego wytwarzanych, za pomocą własnych narzędzi i pracą rąk własnych lub rąk swej rodziny. Nie potrzebował przywłaszczać sobie produktu, bo ten należał do niego sam przez się. Własność produktów opierała się więc na własnej pracy. Nawet tam, gdzie posługiwano się cudzą pomocą, pozostawała ona z reguły czynnikiem podrzędnym i wynagradzanym nie tylko w formie płacy: terminatorzy i czeladnicy cechowi pracowali nie tyle po to, żeby dostać wyżywienie i zapłatę, ile po to, żeby się wykształcić na mistrzów. Lecz oto nastąpiła koncentracja środków produkcji w wielkich warsztatach i manufakturach, ich przemiana w faktycznie społeczne środki produkcji. Ale te społeczne środki produkcji i produkty traktowano tak, jak gdyby były po dawnemu środkami produkcji i produktami jednostek. Poprzednio posiadacz narzędzi pracy zawłaszczał produkt dlatego, że był to z reguły jego własny produkt, a cudza pomoc była wyjątkiem; teraz posiadacz środków produkcji zawłaszczał produkt w dalszym ciągu, choć nie był to już jego produkt, lecz wyłącznie produkt cudzej pracy. Tak więc produkty, wytwarzane teraz już społecznie, zawłaszczali nie cl, którzy faktycznie wprawiali w ruch środki produkcji i faktycznie wytwarzali produkty, lecz kapitaliści. Środki produkcji i produkcja stały się w istocie swej społeczne. Ale podporządkowane zostały formie zawłaszczania, której przesłanką jest prywatna produkcja jednostek, przy której każdy posiada i zanosi na rynek swój własny produkt. Sposób produkcji podporządkowany został tej formie zawłaszczania, choć znosi on jej przesłankę147b. W tej sprzeczności, która nadaje nowemu sposobowi produkcji jego kapitalistyczny charakter, tkwi już w zalążku cala kolizja obecnych czasów. Im pełniejsze panowanie osiągał nowy sposób produkowania we wszystkich decydujących dziedzinach produkcji oraz we wszystkich decydujących ekonomicznie krajach, im bardziej wypierał produkcję indywidualną, pozostawiając tylko nieznaczne jej resztki, tym jaskrawiej też musiała się ujawniać niemożność -pogodzenia społecznej -produkcji z kapitalistycznym zawłaszczaniem.

Pierwsi kapitaliści, jak powiedzieliśmy, zastali już gotową formę pracy najemnej. Ale wówczas praca najemna stanowiła wyjątek, zajęcie poboczne, pomocnicze, stan przejściowy. Robotnik rolny, który chodził czasowo na wyrobek, miał parę morgów własnego gruntu, z którego mógł od biedy wyżyć. Statuty cechowe dbały o to, żeby dzisiejszy czeladnik stał się jutro majstrem. Kiedy jednak środki produkcji przybrały charakter społeczny i skoncentrowane zostały w rękach kapitalistów, rzecz uległa zmianie. Środki produkcji oraz produkty drobnego indywidualnego producenta stawały się coraz bardziej bezwartościowe; toteż temu pozostawało tylko iść w najem do kapitalisty. Praca najemna, która dawniej była wyjątkiem i środkiem pomocniczym, stała się regułą i podstawową formą całej produkcji; dawniej była zajęciem pobocznym, teraz stała się wyłączną czynnością robotnika. Robotnik najmujący się przejściowo przeobraził się w najemnika dożywotniego. Przy tym liczba dożywotnich robotników najemnych kolosalnie wzrosła wskutek jednoczesnego upadku ustroju feudalnego: rozpadania się drużyn panów feudalnych, rugowania chłopów z ich zagród itd. Środki produkcji, skoncentrowane w rękach kapitalistów, zostały oddzielone od producentów nie posiadających już nic więcej prócz swojej siły roboczej. Sprzeczność między społeczną produkcją a kapitalistycznym zawłaszczaniem występuje na jaw jako przeciwieństwo między proletariatem a burżuazją.

Jak widzieliśmy, kapitalistyczny sposób produkcji wcisnął się do społeczeństwa producentów towarów, indywidualnych producentów związanych ze sobą społecznie poprzez wymianę swych produktów. Ale każde społeczeństwo oparte na produkcji towarowej tym się odznacza, że producenci tracą w nim panowanie nad swymi własnymi stosunkami społecznymi. Każdy produkuje dla siebie za pomocą swoich przypadkowych środków produkcji na miarę swoich indywidualnych potrzeb wymiany. Żaden nie wie, ile takich artykułów, jakie on produkuje, zjawi się na rynku i jaka ich ilość w ogóle będzie tam potrzebna; żaden nie wie, czy jego indywidualny produkt trafi na realny popyt, czy zwrócą mu się koszty, a nawet czy w ogóle coś sprzeda. W produkcji społecznej panuje anarchia. Ale produkcja towarowa, juk i każda inna forma produkcji, posiada swoiste, inherentne i nieodłączne od niej prawa; prawa te manifestują się wbrew anarchii, wśród niej i przez nią. Ujawniają się one w jedynej istniejącej nadal formie więzi społecznej, w wymianie, i występują wobec indywidualnych producentów jako przymusowe prawa konkurencji. Toteż sami producenci nie znają początkowo tych praw i muszą je dopiero stopniowo, w długim doświadczeniu, odkrywać. Prawa te torują więc sobie drogę mimo woli i wbrew woli producentów, jako ślepo działające naturalne prawa ich formy produkcji. Wytwór panuje nad wytwórcami.

W społeczeństwie średniowiecznym, zwłaszcza w pierwszych wiekach, produkowano głównie dla potrzeb własnych. Produkcja zaspokajała przeważnie tylko potrzeby wytwórcy i jego rodziny. Tam gdzie istniały, jak na wsi, stosunki zależności osobistej, przyczyniała się ona również do zaspokajania potrzeb pana feudalnego. Nie było więc tu wymiany, wobec czego i produkty nie przybierały charakteru towarów. Rodzina chłopa wytwarzała prawie wszystko, cnego potrzebowała - nie tylko środki żywności, lecz także sprzęt i odzież. Dopiero od czasu, gdy mogła produkować ponad własne potrzeby i należne feudalnemu panu daniny w naturze, zaczęła, produkować również towary; nadwyżka ta, wprowadzona do wymiany społecznej, wystawiona na sprzedaż, stała się towarem. Wprawdzie rzemieślnicy miejscy musieli już od początku produkować na wymianę - ale i oni sami wyrabiali większą część produktów, które były im potrzebne do własnego użytku; mieli ogrody i pólka; paśli swoje bydło w lesie gminnym, który prócz tego dostarczał im budulca i opału; kobiety przędły len, wełnę itd. Produkcja w celu wymiany, produkcja towarowa dopiero powstawała. Stąd ograniczoność wymiany, ograniczoność rynku, stabilność sposobu produkcji, lokalne odosobnienie względem otoczenia zewnętrznego, lokalne zjednoczenie wewnątrz: na wsi marka 148, w mieście cech.

Ale w miarę rozszerzania się produkcji towarowej, zwłaszcza w miarę postępów kapitalistycznego sposobu produkcji, coraz jawniej i potężniej zaczęły działać drzemiące dotychczas prawa produkcji towarowej. Rozluźniły się dawne więzi, upadły dawne przegrody, producenci zamieniali się coraz bardziej w niezależnych, odosobnionych producentów towarów. Anarchia produkcji społecznej wyszła na jaw ł przybierała coraz ostrzejsze formy. Ale główne narzędzie, za pomocą którego kapitalistyczny sposób produkcji wzmagał tę anarchię w produkcji społecznej, było biegunowym przeciwieństwem anarchii; a narzędziem tym była wzrastająca organizacja produkcji, która w każdym poszczególnym zakładzie produkcyjnym miała charakter społeczny. Za pomocą tej dźwigni produkcja kapitalistyczna zniosła dawną pokojową stabilność stosunków. Wprowadzona do jakiejś gałęzi przemysłu, nie tolerowała obok siebie żadnej dawniejszej metody wytwarzania. Gdzie opanowała produkcję rzemieślniczą, niszczyła dawne rzemiosło. Pole pracy stało się placem boju. Wielkie odkrycia geograficzne i następujące za nimi podboje kolonizacyjne wielokrotnie powiększyły teren zbytu i przyśpieszyły przemianę rzemiosła w manufakturę. Wybuchła walka nie tylko między poszczególnymi producentami lokalnymi; walki lokalne przekształciły się w walki narodowe, w wojny handlowe XVII i XVIII wieku149. Wreszcie wielki przemysł i rynek światowy uczyniły tę walkę powszechną, nadając jej zarazem nie spotykaną dotąd gwałtowność. W walce między poszczególnymi kapitalistami, jak również między całymi przemysłami i całymi krajami, o istnieniu rozstrzygają sprzyjające, naturalne czy sztucznie stworzone, warunki produkcji. Zwyciężonych usuwa się z całą bezwzględnością. Jest to darwinowska walka o egzystencję indywidualną, przeniesiona z przyrody do społeczeństwa i w szczególny sposób spotęgowana. Przyrodzona sytuacja zwierzęcia okazuje się szczytowym punktem rozwoju ludzkiego. Sprzeczność między społeczną produkcją a kapitalistycznym zawłaszczaniem reprodukuje się jako przeciwieństwo między organizacją produkcji w poszczególnej fabryce a anarchią produkcji w całym społeczeństwie.

Kapitalistyczny sposób produkcji porusza się w tych dwu formach właściwej mu, immanentnej, wrodzonej sprzeczności, obraca się on beznadziejnie w "biednym kole", które odkrył już Fourier 137. Ale Fourier nie mógł jeszcze w swoim czasie dostrzec, że owo koło stopniowo się zacieśnia, że mamy tu raczej ruch po linii spiralnej, który musi się skończyć, tak samo jak ruch planet, przez zderzenie ze środkiem. Siła napędowa społecznej anarchii produkcji coraz intensywniej zamienia znaczną większość ludzi w proletariuszy, a te masy proletariatu z kolei położą w końcu kres anarchii produkcji. Siła napędowa społecznej anarchii produkcji zamienia nieskończoną możność udoskonalania maszynerii wielkiego przemysłu w przymusowe prawo, zniewalające każdego poszczególnego kapitalistę przemysłowego groźbą zagłady do coraz intensywniejszego doskonalenia swoich maszyn. Ale udoskonalenie maszynerii czyni część pracy ludzkiej zbyteczną. Wprowadzanie i zwiększanie ilości maszyn oznacza zastąpienie milionów rękodzielników przez nielicznych robotników pracujących przy maszynach; doskonalenie maszynerii oznacza usuwanie coraz większej liczby robotników obsługujących maszyny i ostatecznie stworzenie masy robotników najemnych, przewyższającej liczebnie przeciętne zapotrzebowanie kapitału - stworzenie całej armii rezerwowej przemysłu, jak ją nazwałem już w roku 1845148A; armia ta, wykorzystywana, gdy przemysł pracuje całą parą, a wyrzucana na bruk w rezultacie nieuchronnie następującego po tym krachu, jest stale kulą u nogi klasy robotniczej w jej walce o byt przeciw kapitałowi, regulatorem utrzymującym płacę roboczą na niskim poziomie, odpowiednio do potrzeb kapitału. W ten sposób maszyna, że użyjemy słów Marksa, staje się najpotężniejszym orężem kapitału w jego wojnie z klasą robotniczą; narządzie pracy robotnika ustawicznie wytrąca mu z ręki środki utrzymania; własny produkt robotnika zamienia się w narzędzie jego ujarzmiania148b. Ekonomizacja środków pracy oznacza więc też od samego początku najbezwzględniejsze marnotrawstwo siły roboczej, rabunkowe pogarszanie normalnych warunków pracy148c; maszyna, najpotężniejszy środek skracaniu czasu pracy, staje się najbardziej niezawodnym środkiem przekształcania całego życia robotnika i życia jego rodziny w czas pracy służący do pomnażania wartości kapitału; w ten sposób nadmierna praca jednych warunkuje bezrobocie innych, a wielki przemysł, który po całej kuli ziemskiej poluje na nowych konsumentów, obniża u siebie w kraju spożycie mas do głodowego minimum i podkopuje tym samym własny rynek wewnętrzny. "Prawo, które wciąż utrzymuje równowagę między względnym przeludnieniem, czyli rezerwową armią przemysłową, a zakresem i rozmachem akumulacji, przykuwa robotnika do kapitału mocniej, niż łańcuchy Hefajstosa przykuły Prometeusza do skały. Wymaga ono akumulacji nędzy odpowiadającej akumulacji kapitału. Akumulacja bogactw na jednym biegunie jest więc zarazem akumulacją nędzy, udręki, pracy, niewoli, ciemnoty, zdziczenia i degradacji moralnej na przeciwnym biegunie, tzn. po stronie klasy, która wytwarza swój własny produkt jako kapitał" (Marks, "Kapitał", str. 671148d 65). Oczekiwanie od kapitalistycznego sposobu produkcji innego podziału produktów oznaczałoby to samo co wymaganie, aby elektrody połączone z baterią nie rozkładały wody i nie skupiały na biegunie dodatnim tlenu, a na ujemnym wodoru.

Widzieliśmy, że spotęgowana do najwyższego stopnia możność doskonalenia nowoczesnej maszynerii przemienia się wskutek anarchii produkcji społecznej w przymus; poszczególni kapitaliści przemysłowi zmuszeni są do stałego ulepszania swojej maszynerii, do ciągłego zwiększania jej siły produkcyjnej. W taki sam przymus przemienia się dla kapitalisty sama już faktyczna możliwość rozszerzania zakresu produkcji. Olbrzymia prężność wielkiego przemysłu, wobec której rozszerzalność gazów jest iście dziecinną igraszką, występuje teraz przed nami jako potrzeba jego rozszerzania, jakościowego i ilościowego, potrzeba, która drwi sobie z wszelkiego oporu. Opór stawia jej konsumpcja, zbyt, rynki dla produktów wielkiego przemysłu. Ale rozszerzalność rynków, zarówno ekstensywną jak intensywną, określają zupełnie inne prawa, działające z mniejszą o wiele energią. Rozszerzanie się rynków nie może dotrzymywać kroku rozszerzaniu się produkcji. Kolizja staje się nieuchronna; a że nie może ona doprowadzić do żadnego rozwiązania, póki nie rozsadzi samego kapitalistycznego sposobu produkcji - przybiera charakter periodyczny. Produkcja kapitalistyczna wytwarza nowe "błędne koło".

Istotnie, od roku 1825, w którym wybuchł pierwszy kryzys powszechny, mniej więcej co dziesięć lat cały świat przemysłowy i handlowy, produkcja i wymiana wszystkich krajów cywilizowanych oraz ich mniej lub bardziej barbarzyńskich dodatków rozprzęga się. Handel ulega zahamowaniu, rynki są przepełnione, masy produktów nie znajdują zbytu, pieniądze ulatniają się, kredyt znika, fabryki stają, masom pracującym brak środków utrzymania dlatego, że wytworzyły ich zbyt wiele, bankructwo następuje za bankructwem, licytacja za licytacją. Przez całe lata trwa zastój, masowe trwonienie i niszczenie sił wytwórczych i produktów, dopóki nagromadzone masy towarów nie rozejdą się wreszcie przy większym lub mniejszym spadku cen, dopóki produkcja i wymiana znowu stopniowo nie ruszą z miejsca. Potem krok się przyśpiesza, przechodzi w kłus, kłus przemysłowy przechodzi w galop, a ten z kolei przemienia się w rozkiełznany cwał - w przemysłowy, handlowy, kredytowy i spekulacyjny steeple-chase [bieg z przeszkodami], który wreszcie po najbardziej karkołomnych skokach kończy się znowu - w rowie krachu. I tak wciąż od nowa. Od roku 1825 przeżyliśmy to już całe pięć razy, a w tej chwili (1877) przeżywamy po raz szósty. A charakter tych kryzysów zaznacza się tak dobitnie, że Fourier określił je wszystkie, gdy określił pierwszy z nich jako crise plethorique — kryzys z nadmiaru 150.

Sprzeczność między społeczną produkcją a kapitalistycznym zawłaszczaniem ujawnia się w kryzysach z gwałtowną siłą. Obieg towarów ustaje w jednej chwili; środek cyrkulacji — pieniądz - staje się zaporą cyrkulacji; wszystkie prawa produkcji towarowej i cyrkulacji towarów wywracają się do góry nogami. Kolizja ekonomiczna dochodzi do punktu szczytowego: sposób produkcji buntuje się przeciw sposobowi wymiany, siły wytwórcze buntują się przeciw sposobowi produkcji, który do nich nie dorósł.

Fakt, że społeczna organizacja produkcji w fabryce osiągnęła ten punkt rozwoju, w którym nie daje się pogodzić z istniejącą obok niej i ponad nią anarchią produkcji w społeczeństwie - ten fakt sami kapitaliści odczuwają namacalnie wskutek gwałtownej koncentracji kapitałów, która w czasie kryzysów zachodzi kosztem ruiny licznych wielkich i jeszcze większej liczby drobnych kapitalistów. Cały mechanizm kapitalistycznego sposobu produkcji załamuje się pod naciskiem zrodzonych przez siebie sił wytwórczych. Nie może on już zamienić tej masy środków produkcji w kapitał; środki te zostały unieruchomione i właśnie dlatego musi być również unieruchomiona rezerwowa armia przemysłu. Środki produkcji, środki utrzymania, wolne ręce robocze, wszystkie elementy produkcji i powszechnego bogactwa istnieją w nadmiarze. Ale "nadmiar staje się źródłem nędzy i niedostatku" (Fourier), gdyż on właśnie przeszkadza w przemianie środków produkcji i środków utrzymania w kapitał. W społeczeństwie kapitalistycznym bowiem środki produkcji nie mogą być uruchomione, jeżeli nie zamieniły się uprzednio w kapitał, w środek wyzysku ludzkiej siły roboczej. Jak upiór stoi między nimi a robotnikami konieczność przekształcania się środków produkcji i środków utrzymania w kapitał. Tylko ta konieczność nie pozwala na zetknięcie się rzeczowych i osobowych dźwigni produkcji; tylko ona nie pozwala środkom produkcji funkcjonować, a robotnikom - pracować i żyć. Tak więc z jednej strony, kapitalistyczny sposób produkcji okazuje się niezdolny do dalszego zarządzania siłami wytwórczymi, a z drugiej - siły wytwórcze same prą coraz potężniej do zniesienia tej sprzeczności, do wyzwolenia się od tego, co powoduje, że muszą funkcjonować w charakterze kapitału, do faktycznego przyznania im charakteru społecznych sil wytwórczych.

Ta niezgoda potężnie wzrastających sił wytwórczych na funkcjonowanie w charakterze kapitału, ten coraz silniejszy mus uznania ich społecznej natury coraz bardziej zniewala samą klasę kapitalistów do traktowania tych sił jako społecznych sił wytwórczych, o ile w ramach stosunków kapitalistycznych jest to w ogóle możliwe. Zarówno okres wysokiej koniunktury przemysłowej ze swoim bezgranicznie rozdętym kredytem, jak i sam krach rujnujący wielkie przedsiębiorstwa kapitalistyczne - narzuca te form? uspołecznienia większych mas środków produkcji, którą obserwujemy w różnych rodzajach spółek akcyjnych. Niektóre z tych środków produkcji i komunikacji, na przykład koleje, są z natury rzeczy tak kolosalne, że wykluczają wszelką inną formę kapitalistycznej eksploatacji. Na pewnym szczeblu rozwoju nie wystarcza już i ta forma; oficjalny reprezentant społeczeństwa kapitalistycznego - państwo - musi wziąć w swoje ręce kierowanie produkcją150a.

Ta konieczność przejmowania własności przez państwo dotyczy przede wszystkim wielkich urządzeń komunikacyjnych, takich jak poczty, telegrafy, koleje.

Jeżeli kryzysy odsłoniły niezdolność burżuazji do dalszego zarządzania nowoczesnymi siłami -wytwórczymi, to przekształcenie wielkich przedsiębiorstw produkcyjnych i komunikacyjnych w spółki akcyjne i we własność państwową dowodzi zbędności burżuazji w realizacji tego procesu. Wszystkie społeczne funkcje kapitalisty wykonują odtąd płatni urzędnicy. Kapitalista nie pełni już żadnej funkcji społecznej prócz zgarniania dochodów, obcinania kuponów i gry na giełdzie, gdzie rozmaici kapitaliści odbierają sobie wzajemnie swoje kapitały. Jeżeli przedtem kapitalistyczny sposób produkcji rugował robotników, to teraz ruguje kapitalistów i odsyła ich, zupełnie tak samo jak robotników, do szeregów Ludzi zbędnych, choć na razie jeszcze nie do rezerwowej armii przemysłu.

Ale przekształcenie w spółki akcyjne, tak samo jak przekształcenie we własność państwową, nie usuwa kapitalistycznego charakteru sił wytwórczych. O ile idzie o spółki akcyjne, jest to zupełnie jasne. Co się zaś tyczy nowoczesnego państwa, to jest ono tylko organizacją, którą stwarza sobie społeczeństwo burżuazyjne celem uchronienia ogólnych zewnętrznych warunków kapitalistycznego sposobu produkcji przed zamachami zarówno ze strony robotników, jak ze strony poszczególnych kapitalistów. Nowoczesne państwo jest bez względu na swoją formę machiną w istocie swej kapitalistyczną, państwem kapitalistów, idealnym kapitalistą zbiorowym. Im więcej sił wytwórczych przejmuje ono na swoją własność, w tym większym stopniu staje się rzeczywistym kapitalistą zbiorowym, tym więcej obywateli wyzyskuje. Robotnicy pozostają robotnikami najemnymi, proletariuszami. Stosunki kapitalistyczne nie zostają zniesione, przeciwnie, zaostrzają się do ostatecznych granic. Ale doszedłszy do tych granic, zmieniają się w swoje przeciwieństwo. Państwowa własność sił wytwórczych nie rozwiązuje konfliktu, ale kryje w sobie formalny środek, możliwość jego rozwiązania.

Rozwiązanie to może polegać tylko na faktycznym uznaniu społecznej natury nowoczesnych sił wytwórczych, czyli na uzgodnieniu sposobu produkcji, zawłaszczania i wymiany ze społecznym charakterem środków produkcji. A to się może dokonać tylko wtedy, gdy społeczeństwo jawnie i bez żadnych półśrodków ujmie w swoje ręce siły wytwórcze, które przerosły wszelki inny prócz społecznego sposób kierowania nimi. Tym samym społeczny charakter środków produkcji i produktów, który dziś zwraca się przeciw samym producentom, który periodycznie przełamuje system produkcji i wymiany, manifestując się jako ślepe, gwałtowne, niszczące prawo natury, będzie przez producentów z całą świadomością respektowany i ze źródła zaburzeń i periodycznych katastrof przeobrazi się w najpotężniejszą dźwignię samej produkcji.

Siły społeczne, podobnie jak siły natury, działają ślepo, gwałtownie, niszcząco - dopóki ich nie poznamy i nie zaczniemy liczyć się z nimi. Ale skoro tylko poznamy te siły, pojmiemy ich działanie, ich kierunki, ich skutki, będziemy mogli coraz bardziej podporządkowywać je swojej woli i osiągać za ich pomocą swoje cele. Dotyczy to w szczególnym stopniu dzisiejszych potężnych sił wytwórczych. Dopóki uparcie wzbraniamy się od zrozumienia ich natury i ich charakteru - a temu zrozumieniu przeciwstawia się kapitalistyczny sposób produkcji i jego obrońcy - dopóty siły te działają wbrew nam, przeciw nam, dopóty panują one nad nami, jak to wyczerpująco przedstawiliśmy. Ale gdy tylko ich natura zostanie poznana, będą one mogły w rękach zrzeszonych wytwórców zmienić się z demonicznych władców w powolne sługi. Zachodzi tu taka sama różnica, jak między niszczącą siłą elektryczności zawartej w piorunie a ujarzmioną elektrycznością telegrafu i łuku świetlnego; jak między pożarem a ogniem działającym w służbie człowieka. Przy takim traktowaniu dzisiejszych sił wytwórczych zgodnie z ich poznaną wreszcie naturą - społeczna anarchia produkcji ustępuje miejsca społecznie planowanemu regulowaniu produkcji zgodnie z potrzebami ogółu i każdej jednostki; tym samym kapitalistyczny sposób zawłaszczania, przy którym produkt ujarzmia najpierw producenta, a potem także zawłaszczyciela, zostaje zastąpiony przez sposób zawłaszczania ugruntowany w samej naturze nowoczesnych środków produkcji: z jednaj strony bezpośrednie społeczne zawłaszczanie produktów jako środków zachowania i rozszerzania produkcji, z drugiej - bezpośrednie indywidualne zawłaszczanie produktów jako środków do życia i użycia.

Przemieniając stopniowo ogromną większość ludności w proletariuszy, kapitalistyczny sposób produkcji stwarza siłę, która musi dokonać tego przewrotu pod grozą zagłady. Prąc coraz bardziej do przekształcenia wielkich, uspołecznionych środków produkcji we własność państwową, kapitalistyczny sposób produkcji sam wskazuje drogę dokonania tego przewrotu. Proletariat obejmuje władzę państwową i zamienia środki -produkcji najpierw we własność państwową. Tym samym jednak znosi on sam siebie jako proletariat, znosi wszystkie różnice klasowe i przeciwieństwa klasowe, a zatem i państwo jako państwo. Dotychczasowemu społeczeństwu, poruszającemu się w przeciwieństwach klasowych, potrzebne było państwo, to znaczy organizacja każdorazowej klasy wyzyskującej do utrzymania jej zewnętrznych warunków produkcji, w szczególności do utrzymania przemocą klasy wyzyskiwanej w warunkach ucisku określonych przez istniejący sposób produkcji (niewolnictwo, poddaństwo lub pańszczyzna, praca najemna). Państwo było oficjalnym reprezentantem całego społeczeństwa, formą jego organizacji jako widomego ciała zbiorowego, ale było ono tym tylko o tyle, o ile było państwem tej klasy, która sama reprezentowała swego czasu całe społeczeństwo: w starożytności państwem właścicieli niewolników, w wiekach średnich - państwem szlachty feudalnej, za naszych czasów - państwem burżuazji. Stając się w końcu faktycznie reprezentantem całego społeczeństwa, państwo czyni samo siebie zbytecznym. Gdy nie będzie już żadnej klasy społecznej do uciskania, gdy z usunięciem panowania klasowego i walki o egzystencję indywidualną, związanej z dotychczasową anarchią produkcji, zostaną też usunięte wynikające stąd konflikty i gwałty - z tą chwilą nie będzie już kogo uciskać i niepotrzebna stanie się specjalna władza represyjna, państwo. Pierwszy akt, w którym państwo występuje rzeczywiście jako reprezentant całego społeczeństwa - przejęcie w imieniu społeczeństwa środków produkcji - jest zarazem jego ostatnim samodzielnym aktem jako państwa. Ingerencja władzy państwowej w stosunki społeczne staje się zbyteczna w jednej dziedzinie po drugiej i ustaje sama przez się. Na miejsce rządzenia ludźmi przychodzi zarządzanie rzeczami i kierowanie procesami produkcji. Państwo nie zostaje "zniesione", ono obumiera. To daje nam miarę wartości frazesu o "wolnym państwie ludowym" 152, który miał pewne przejściowe uzasadnienie ze względów agitacyjnych, ale nie ma żadnych podstaw naukowych. Daje to również miarę wartości haseł tak zwanych anarchistów, którzy domagają się zniesienia państwa za jednym zamachem.

Od czasu gdy na -widowni dziejowej pojawił się kapitalistyczny sposób produkcji, różnym jednostkom i całym sektom marzyło się często, mniej lub bardziej wyraźnie, jako ideał przyszłości, przejecie wszystkich środków produkcji przez społeczeństwo. Ale to przedsięwzięcie mogło stać się możliwe i historycznie konieczne dopiero wtedy, gdy zaistniały rzeczywiste warunki jego realizacji. Jak każdy postęp społeczny, tak i to staje się ziszczalne nie wskutek zrozumienia, że istnienie klas przeczy sprawiedliwości, równości itd., nie dzięki samej woli zniesienia tych klas, lecz dzięki wytworzeniu się pewnych nowych warunków ekonomicznych. Rozwarstwienie społeczeństwa na klasę wyzyskującą i wyzyskiwaną, na klasę panującą i uciskaną, było koniecznym następstwem tego, że produkcja była słabo rozwinięta. Dopóki całość pracy społecznej przynosi produkt tylko nieznacznie przewyższający to, czego potrzeba do utrzymania ogółu na poziomic minimum egzystencji, dopóki więc praca zabiera ogromnej większości członków społeczeństwa cały lub prawie cały jej czas, dopóty społeczeństwo musi dzielić się na klasy. Obok tej ogromnej większości, poświęconej wyłącznie pracy, tworzy się klasa zwolniona od pracy bezpośrednio produkcyjnej, a zajmująca się wspólnymi sprawami społeczeństwa: kierowaniem pracą, sprawami państwowymi, wymiarem sprawiedliwości, nauką, sztuką itd. U podłoża podziału klasowego leży więc prawo podziału pracy. To wszakże nie przeczy temu, że podział na klasy doszedł do skutku przez gwałt i grabież, przez podstęp i oszustwo, i że klasa panująca, zagarnąwszy władzę, ustawicznie umacniała swoje panowanie kosztem klasy pracującej i przekształcała kierownictwo społeczne w wyzysk mas.

Tak więc podział na klasy ma pewne uzasadnienie historyczne, ale tylko w danym czasie, w określonych warunkach społecznych. Podział ten powstał z powodu słabości produkcji. Zostanie zmieciony przez pełny rozwój nowoczesnych sił wytwórczych. I rzeczywiście, zniesienie klas społecznych zakłada taki poziom rozwoju historycznego, przy którym nie tylko istnienie tej czy innej określonej klasy panującej, lecz także istnienie klasy panującej w ogóle, a więc samych różnic klasowych, staje się anachronizmem, zabytkiem przeszłości. Zakłada więc ono taki poziom rozwoju produkcji, przy którym zawłaszczanie środków produkcji i produktów, a co za tym idzie, i władzy politycznej, monopolu wykształcenia i kierownictwa duchowego przez jakąś jedną klasę społeczną stało się nie tylko zbyteczne, lecz również szkodliwe dla rozwoju ekonomicznego, politycznego i umysłowego. Punkt ten został obecnie osiągnięty. Polityczne i umysłowe bankructwo burżuazji nie jest już chyba tajemnicą nawet dla niej samej, a jej bankructwo ekonomiczne powtarza się regularnie co dziesięć lat. W każdym kryzysie społeczeństwo dusi się pod ciężarem swoich własnych sił wytwórczych i produktów, których nie może zużytkować, i staje bezradne wobec absurdalnej sprzeczności polegającej na tym, że producenci nie mają co konsumować, bo zabrakło konsumentów. Siła ekspansywna środków produkcji rozsadza pęta, które nałożył na nią kapitalistyczny sposób produkcji.

Wyzwolenie jej z tych pęt jest jedynym warunkiem wstępnym nieprzerwanego, coraz szybszego rozwoju sił wytwórczych, a tym samym nieograniczonego praktycznie rozszerzania samej produkcji. Co więcej. Przejęcie środków produkcji na własność społeczną usuwa nie tylko obecnie zachodzące sztuczne hamowanie produkcji, lecz również aktywne trwonienie i niszczenie sił wytwórczych i produktów, które dziś nieuchronnie towarzyszy produkcji i osiąga swój punkt szczytowy w kryzysach. Uspołecznienie daje poza tym ogółowi mnóstwo środków produkcji i produktów dzięki temu, że kładzie kres bezmyślnemu ich trwonieniu na przedmioty zbytku przez panujące obecnie klasy i ich politycznych przedstawicieli. Możliwość zapewnienia przez produkcję społeczną wszystkim członkom społeczeństwa egzystencji nie tylko materialnie całkowicie wystarczającej i z każdym dniem dostatniejszej, ale również gwarantującej im pełnię swobodnego rozwoju i zastosowania ich zdolności fizycznych i duchowych - możliwość taka istnieje teraz po raz pierwszy, ale naprawdę istnieje152a.

Przejęcie środków produkcji przez społeczeństwo znosi produkcję towarową, usuwając tym samym panowanie produktu nad producentami. Anarchia w produkcji społecznej ustępuje miejsca planowej, świadomej organizacji. Ustaje walka o jednostkową egzystencje. Teraz dopiero człowiek wychodzi ostatecznie, w pewnym sensie, ze świata zwierzęcego, przechodzi ze zwierzęcych warunków bytu w rzeczywiście ludzkie. Cały zespół warunków życiowych otaczających ludzi, panujący dotychczas nad nimi, zostaje teraz poddany panowaniu i kontroli ludzi, którzy po raz pierwszy stają się świadomymi, rzeczywistymi panami przyrody, ponieważ stają się panami swoich losów społecznych. Prawa ich własnej działalności społecznej, które dotychczas przeciwstawiały się im jako obce i panujące nad nimi prawa przyrody, będą odtąd przez ludzi z całą znajomością rzeczy stosowane, a tym samym i opanowywane. Formy uspołecznienia ludzi, które dotąd przeciwstawiały się im jako coś narzuconego przez przyrodę i historię, stają się odtąd sprawą ich własnego swobodnego czynu. Obiektywne, obce potęgi, które panowały dotąd nad historią, zostają poddane kontroli samych ludzi. Odtąd dopiero ludzie z pełną świadomością będą tworzyli własną historię, odtąd dopiero uruchamiane przez nich przyczyny społeczne będą też przeważnie i w coraz większej mierze powodować zamierzone przez nich skutki. Jest to skok ludzkości z królestwa konieczności w królestwo wolności.

Dokonanie tego dzieła wyzwolenia świata jest misją dziejową nowoczesnego proletariatu. Zbadanie historycznych warunków tego dzieła, a więc i samej jego natury, uświadomienie w ten sposób klasie powołanej do tego dzieła, a dziś uciśnionej - warunków i charakteru jej własnej akcji jest zadaniem naukowego socjalizmu, jako teoretycznego wyrazu ruchu proletariackiego.

III. Produkcja

Czytelnika, który przeczytał powyższe wywody, nie zdziwi oświadczenie, że zawarty w ostatnim rozdziale wykład podstawowych rysów socjalizmu bynajmniej nie szedł po myśli pana Dühringa. Przeciwnie. Pan Dühring chętnie strąciłby to wszystko w otchłań potępienia, między inne "pomioty fantastyki historycznej i logicznej", "niesamowite koncepcje", "mętne, mgliste wyobrażenia" itd. Dla niego socjalizm nie jest bowiem wcale koniecznym wytworem rozwoju historycznego, a tym mniej wytworem pospolicie materialnych, tylko napełnienie brzucha mających na celu, ekonomicznych warunków teraźniejszości. Pan Dühring stoi wyżej. Jego socjalizm jest ostateczną prawdą ostatniej instancji;

jest on "naturalnym systemem społeczeństwa", wywodzi się z "uniwersalnej zasady sprawiedliwości".

A to, że pan Dühring musi przyjąć do wiadomości stan istniejący, stworzony przez dotychczasową grzeszną historię - żeby go zmienić na lepszy - jest dla czystej zasady sprawiedliwości raczej nieszczęściem. Pan Dühring tworzy swój socjalizm, jak wszystko inne, przy pomocy swoich sławnych dwu postaci. Te dwie marionetki, zamiast grać jak dotąd pana i sługę, wystawiają teraz dla odmiany sztukę o równouprawnieniu - i podstawy dühringowiskiego socjalizmu są gotowe.

Wobec tego jest rzeczą oczywistą, że periodyczne kryzysy przemysłowe wcale nie mają u pana Dühringa tego znaczenia historycznego, jakie musieliśmy im przypisać.

Kryzysy są u niego tylko doraźnymi odchyleniami od "normy" i co najwyżej stwarzają okazję do "rozwinięcia bardziej uregulowanego porządku". "Zwykły sposób" tłumaczenia kryzysów nadprodukcją bynajmniej nie wystarcza jego "ściślejszemu pojmowaniu". Wszakże taki sposób tłumaczenia jest "owszem, dopuszczalny przy kryzysach specjalnych w szczególnych dziedzinach". Taki wypadek stanowi, na przykład, "przepełnienie rynku księgarskiego wydaniami dziel, które nagle zostały zwolnione do wznowienia i nadają, się, do masowego zbytu".

Pan Dühring może zasypiać z przyjemną bądź co bądź świadomością, że jego nieśmiertelne dzieła nigdy nie przyniosą światu takiego nieszczęścia.

Natomiast przy wielkich kryzysach nie nadprodukcja, lecz przeciwnie -

"niedorozwój konsumpcji ludowej... sztucznie wytworzone zaniżenie konsumpcji... zahamowanie naturalnego wzrostu zapotrzebowania (!) ludowego w końcu tak fatalnie pogłębia przepaść między zapasem a zbytem".

I dla tej swojej teorii kryzysów pan Dühring szczęśliwie też znalazł adepta.

Na nieszczęście, zaniżona konsumpcja mas, ograniczenie konsumpcji masowej do tego, co jest niezbędne do podtrzymania życia i rozmnażania się, wcale nie jest zjawiskiem nowym. Istnieje tak długo, jak długo istnieją klasy wyzyskujące i wyzyskiwane. Nawet w tych okresach historycznych, kiedy sytuacja mas była szczególnie pomyślna, jak na przykład w Anglii w wieku XV, konsumpcja ich była zaniżona. Nie dysponowały one bynajmniej w celach konsumpcji własnym rocznym produktem globalnym. Jeżeli więc niepełna konsumpcja jest od tysięcy lat trwałym zjawiskiem historycznym, a następujący w kryzysach ogólny zastój w zbycie, spowodowany nadwyżką produkcyjną, ujawnił się dopiero przed pięćdziesięciu laty, trzeba całej wulgarnoekonomicznej płytkości pana Dühringa, żeby nową kolizję tłumaczyć nie nowym zjawiskiem nadprodukcji, lecz istniejącym od tysięcy lat zjawiskiem zaniżonej konsumpcji. To tak, jak gdyby ktoś chciał w matematyce tłumaczyć zmianę stosunku dwóch wielkości, stałej i zmiennej, nie tym, że zmienna się zmienia, lecz tym, że stała została taka sama. Zaniżona konsumpcja mas jest koniecznym warunkiem wszystkich form społecznych opartych na wyzysku, a wiec i kapitalistycznej; ale dopiero kapitalistyczna forma produkcji doprowadza do kryzysów. Zaniżona konsumpcja mas jest więc też przesłanką kryzysów i odgrywa w nich dawno uznaną rolę; ale mówi nam ona równie mało o przyczynach istnienia kryzysów dziś, jak o przyczynach ich nieistnienia dawniej.

Pan Dühring ma w ogóle osobliwe wyobrażenia o rynku światowym. Widzieliśmy, że jako prawdziwy niemiecki literatus próbuje on wyjaśnić sobie rzeczywiste, specyficzne kryzysy przemysłowe urojonymi kryzysami na lipskim rynku księgarskim - burzę na morzu burzą w szklance wody. Następnie wmawia on sobie, że

dzisiejsza produkcja przedsiębiorstw musi "obracać się, wraz ze swym zbytem, przeważnie w kręgu samych klas posiadających",

chociaż zaledwie o szesnaście stronic dalej jako decydujące gałęzie nowoczesnego przemysłu spokojnie wymienia, jak to jest we zwyczaju, przemysł żelazny i bawełniany, czyli właśnie te dwie gałęzie produkcji, których wytwory w znikomej tylko części są konsumowane w kręgu klas posiadających, a bardziej ni* wszystkie inne są przeznaczone do konsumpcji masowej. Gdziekolwiek się obrócimy, znajdziemy u niego tylko czczą l pełną sprzeczności paplaninę. Weźmy jednak przykład z przemysłu bawełnianego. Jeżeli w jednym tylko, stosunkowo małym mieście Oldham - jednym z tuzina miast położonych w pobliżu Manchesteru, liczących od 50 do 100 000 mieszkańców i zajmujących się przemysłem bawełnianym - jeżeli w tym jednym tylko mieście w ciągu czterech lat, 1872-1875, liczba wrzecion przędących jeden tylko numer 32 wzrosła z 2 1/2 miliona do 5 milionów, tak że w jednym tylko średnim mieście angielskim taka sama ilość wrzecion, jaką w ogóle posiada przemysł bawełniany całych Niemiec z Alzacją włącznie, przędzie tylko jeden numer, i jeżeli w innych gałęziach i okręgach angielskiego i szkockiego przemysłu bawełnianego nastąpił wzrost W tym samym mniej więcej stosunku, to trzeba pokaźnej dozy fundamentalnej bezczelności, żeby dzisiejszy kompletny zastój w zbycie przędzy bawełnianej i bawełnianych tkanin tłumaczyć obniżoną konsumpcją angielskich mas, a nie nadprodukcją angielskich fabrykantów bawełny153a.

Wystarczy. Nic polemizuje się. z ludźmi, którzy są tak dalece nieoświeceni w ekonomii, że mogą lipski rynek księgarski traktować jako rynek w znaczeniu nowoczesnego przemysłu. Stwierdźmy więc tylko, że poza tym pan Dühring potrafi nam zakomunikować o kryzysach jedynie to, iż nie idzie w nich o nic innego

"poza zwykłą grą między nadmiernym wytężeniem a osłabieniem", że superspekulacja "pochodzi nie tylko z bezplanowego nagromadzenia prywatnych przedsiębiorstw", lecz że "do przyczyn powstania nadmiernej podaży należy też zaliczyć nieprzezorność poszczególnych przedsiębiorców i brak prywatnej rozwagi".

A cóż z kolei jest "przyczyną powstania" nieprzezorności i braku prywatnej rozwagi? Właśnie ta sama bezplanowość kapitalistycznej produkcji, która objawia się w bezplanowym nagromadzeniu prywatnych przedsiębiorstw. Wziąć przekształcenie faktu ekonomicznego w zarzut moralny za odkrycie nowej przyczyny — to także poważna "nieprzezorność".

Na tym skończmy z kryzysami. W poprzednim rozdziale wy-\ kazaliśmy, że kapitalistyczny sposób produkcji rodzi je nieuchronnie, wykazaliśmy, że są one kryzysami samego tego sposobu produkcji i przymusowymi środkami przewrotu społecznego. Toteż nie potrzebujemy odpowiadać ani słowem więcej na banały pana Dühringa w tej materii. Przejdźmy do jego pozytywnych tworów, do "naturalnego systemu społeczeństwa".

System ten, zbudowany na "uniwersalnej zasadzie sprawiedliwości", a więc wolny od jakiegokolwiek respektu dla uciążliwych faktów materialnych, stanowi federację komun gospodarczych, w której panuje

"swoboda i konieczność przyjmowania nowych członków według określonych praw i norm administracyjnych". Sama komuna gospodarcza jest przede wszystkim "obszernym schematyzmem o historycznej wadze dla ludzkości" i wybitnie góruje nad "błądzącymi po manowcach połowicznościami" takiego na przykład Marksa. Oznacza ona "wspólnot? osób związanych swoim publicznym prawem dysponowania obszarem ziemi i zespołem zakładów produkcyjnych w celu wspólnej działalności i wspólnego udziału w produkcie". Prawo publiczne jest "prawem do rzeczy... w sensie czysto publicznego stosunku do przyrody i do urządzeń produkcyjnych".

Nad tym, co to ma znaczyć, niech sobie łamią głowy przyszli prawnicy komuny gospodarczej, my rezygnujemy z jakiejkolwiek próby. Od pana Dühringa dowiadujemy się tyle tylko,

że nie jest to bynajmniej to samo, co "korporacyjna własność stowarzyszeń robotniczych", która nie wykluczałaby wzajemnej konkurencji, a nawet wyzysku najemnego.

Przy tym pada nawiasowa uwaga, że

pojęcie "własności zbiorowej", jakie występuje także u Marksa, jest "co najmniej niejasne i ryzykowne, gdyż takie pojęcie przyszłości zawsze stwarza wrażenie, że idzie tu jedynie o korporacyjną własność grup robotniczych".

Oto znów jeden z tak licznych u pana Dühringa "brzydkich chwytów", podrzucanie, "do którego wulgarności (jak sam powiada) doskonale pasowałoby tylko wulgarne słowo: bezczelne"; jest to taka sama wyssana z palca nieprawda jak inny wynalazek pana Dühringa, mianowicie twierdzenie, że własność zbiorowa jest u Marksa "własnością jednocześnie indywidualną i społeczną".

Jedno w każdym, razie wydaje się jasne: publiczne prawo komuny gospodarczej do jej narzędzi pracy jest wyłącznym prawem własności przynajmniej wobec każdej innej komuny gospodarczej, jak również wobec społeczeństwa i państwa.

Ale prawo to nie oznacza "izolacji... na zewnątrz, gdyż między różnymi komunami gospodarczymi istnieje swoboda przechodzenia z jednej komuny gospodarczej do drugiej i zachodzi konieczność przyjmowania nowych członków według określonych praw i norm administracyjnych... podobnie... jak dziś jest z przynależnością do organizacji politycznych i z udziałem w municypalnych organizacjach gospodarczych".

Będą więc istniały bogate i biedne komuny gospodarcze, a wyrównywanie będzie się odbywało przez tłumny napływ ludności do komun bogatych i odpływ z komun biednych. Pan Dühring chce przez narodową organizację handlu usunąć konkurencję produktów poszczególnych komun, a z całym spokojem pozostawia konkurencję producentów. Rzeczy zostają uwolnione od konkurencji - ludzie pozostają pod jej panowaniem.

Ale i z tym wszystkim kwestia "prawa publicznego" wciąż jeszcze nie jest jasna. O dwie strony dalej pan Dühring oświadcza:

Komuna handlowa sięga "przynajmniej tak daleko, jak teren polityczno-społeczny, którego mieszkańcy stanowią jednolity podmiot prawny i w tym charakterze dysponują całą ziemią, mieszkaniami i urządzeniami produkcyjnymi".

A więc jednak prawo dyspozycji posiada nie poszczególna komuna, lecz cały naród. "Prawo publiczne", "prawo do rzeczy", "publiczny stosunek do przyrody" itd. są więc nie tylko "co najmniej niejasne i ryzykowne", ale wprost sprzeczne ze sobą. Faktycznie mamy tu, w tej mierze przynajmniej, w jakiej każda poszczególna komuna gospodarcza jest również podmiotem prawa, "własność jednocześnie indywidualną i społeczną", którą to "mglistą dwoistość" znów można spotkać tylko u samego pana Dühringa.

W każdym razie komuna gospodarcza dysponuje swoimi narzędziami pracy w celu produkcji. Jak się odbywa ta produkcja? Zgodnie ze wszystkim, czegośmy się od pana Dühringa dowiedzieli - zupełnie po staremu, tylko że miejsce kapitalisty zajmuje komuna. Poza tym dowiadujemy się tylko, że każdy będzie miał swobodny wybór zawodu i że będzie istniał jednakowy obowiązek pracy.

Podstawową formą wszelkiej dotychczasowej produkcji jest podział pracy, z jednej strony w społeczeństwie, z drugiej - w każdym poszczególnym zakładzie produkcyjnym. Jak ustosunkowuje się do podziału pracy dühringowskie "społeczeństwo socjalitarne"?

Pierwszym wielkim podziałem pracy jest oddzielenie miasta od wsi.

Antagonizm ten jest zdaniem pana Dühringa "z natury rzeczy nieunikniony". Ale "jest w ogóle rzeczą ryzykowną wyobrażać sobie przepaść między rolnictwem a przemysłem... jako nieprzekraczalną. Faktycznie istnieje już w pewnej mierze stałe wzajemne przenikanie się, którego wydatne nasilenie zapowiada się na przyszłość". Już teraz do rolnictwa i gospodarki wiejskiej wśliznęły się dwie gałęzie przemysłu: "w pierwszym rzędzie gorzelnictwo, po wtóre produkcja cukru buraczanego... wyrób spirytusu ma tak duże znaczenie, że łatwiej go nie docenić niż przecenić". A "gdyby wskutek jakichś odkryć powstało więcej gałęzi przemysłu, które narzucałyby konieczność umiejscowienia produkcji na wsi i oparcia jej bezpośrednio o produkcję surowca", przeciwieństwo między miastem a wsią osłabłoby i "zostałaby stworzona jak najszersza podstawa rozwoju cywilizacji". Jednakże "coś podobnego mogłoby wchodzić w rachubę na innej jeszcze drodze. Obok konieczności technicznych w rachubę wchodzą coraz bardziej potrzeby socjalne, a z chwilą gdy te ostatnie staną się miarodajne dla grupowania czynności ludzkich, nie będzie już możliwe lekceważenie tych korzyści, jakie wynikają z systematycznego, bliskiego powiązania zajęć wiejskich z czynnościami technicznej pracy przetwórczej".

A przecież w komunie gospodarczej wchodzą w rachubę własne potrzeby socjalne. Toteż komuna pośpieszy się chyba, żeby sobie w pełni przyswoić wyżej wymienione korzyści z połączenia rolnictwa i przemysłu. A pan Dühring nie omieszka z ulubioną wylewnością zakomunikować nam swoich "ściślejszych koncepcji" na temat stanowiska komuny gospodarczej w tej kwestii. Miałby się z pyszna czytelnik, który by w to uwierzył. Przytoczone wyżej jałowe, wstydliwe komunały, które jeszcze raz kręcą się w kółko na produkującym gorzałę i cukier buraczany terenie działania pruskiego prawa krajowego - oto wszystko, co pan Dühring ma nam do powiedzenia o przeciwieństwie między miastem a wsią dziś i w przyszłości.

Zajmijmy się teraz podziałem pracy szczegółowo. Tu pan Dühring jest już trochę "ściślejszy". Mówi o

"osobie, która ma się zajmować wyłącznie jednym rodzajem działalności". Jeżeli idzie o wprowadzenie nowej gałęzi produkcji, to zagadnienie polega po prostu na tym, czy da się jakoś stworzyć pewną ilość egzystencji, które mają się poświęcić produkowaniu jednego artykułu, oraz potrzebną dla nich konsumpcję (!). W "społeczności socjalitarnej" żadna gałąź produkcji "nic będzie wymagała zatrudnienia wielkiej masy ludności". I będą też w niej "różniące się trybem życia ekonomiczne odmiany" ludzi.

Tak więc w sferze produkcji wszystko zostaje mniej więcej po staremu. Oczywiście w dotychczasowym społeczeństwie istnieje "fałszywy podział pracy". Ale na czym on polega i co ma go zastąpić w komunie gospodarczej? Dowiadujemy się o tym tylko tyle:

"Co się tyczy względów samego podziału pracy, to powiedzieliśmy już wyżej, że można je uważać za załatwione z chwilą, gdy uwzględniono fakty różnych wrodzonych predyspozycji i osobiste uzdolnienia".

Obok uzdolnień dochodzi do głosu także osobista skłonność:

"Powab awansowania do czynności, które wymagają więcej uzdolnień i wykształcenia, polegałby wyłącznie na upodobaniu do odnośnego zajęcia i na zadowoleniu z uprawiania właśnie tej, a nie innej rzeczy" (uprawianie rzeczy!).

W ten sposób powstaje w społeczeństwie soojalitarnym bodziec do współzawodnictwa i

"sama produkcja zaczyna budzić zainteresowanie. Tępa działalność, która uznaje produkcję tylko za środek wiodący do osiągnięcia zysku, przestaje być dominującym piętnem stosunków".

W każdym społeczeństwie o żywiołowym rozwoju produkcji - a do takich należy dzisiejsze społeczeństwo - nie producenci panują nad środkami produkcji, lecz środki produkcji panują nad producentami. W społeczeństwie takim każda nowa dźwignia produkcji nieuchronnie zmienia się w nowe narzędzie oddawania wytwórców w niewolę środków produkcji. Dotyczy to przede wszystkim tej dźwigni produkcji, która aż do wprowadzenia wielkiego przemysłu była najpotężniejsza - podziału pracy. Pierwszy wielki podział pracy, oddzielenie miasta od wsi, skazał ludność wiejską na tysiąclecia otępienia, a mieszkańców miast - na niewolę każdego w jego indywidualnym rzemiośle. Podział ten zniszczył podstawę rozwoju umysłowego jednych, podstawę rozwoju fizycznego - drugich. Gdy chłop staje się właścicielem ziemi, a mieszkaniec miasta właścicielem swego warsztatu rzemieślniczego, to zarazem chłop staje się własnością ziemi, a rzemieślnik - własnością warsztatu. Za podziałem pracy idzie podział człowieka. Udoskonalenie jednej czynności dokonuje się kosztem ofiary wszystkich innych uzdolnień fizycznych i duchowych. To skarłowacenie człowieka potęguje się w tej samej mierze co podział pracy, który w manufakturze osiąga najwyższy stopień swego rozwoju. Manufaktura rozkłada rzemiosło na jego pojedyncze cząstkowe operacje i każdą z nich przeznacza pojedynczemu robotnikowi jako dożywotni zawód, przykuwając go w ten sposób na całe życie do określonej cząstkowej funkcji i do określonego narzędzia. "Czyni robotnika kaleką, sztucznie hodując jego specjalną sprawność zawodową kosztem całego świata skłonności i zdolności twórczych... samą jednostkę dzieli się i przekształca się w automatyczne narzędzie jakiejś pracy cząstkowej" (Marks)153b - w mechanizm, który w wielu wypadkach osiąga doskonałość dopiero poprzez dosłowne fizyczne i duchowe skarłowacenie robotnika. Mechanizm wielkiego przemysłu degraduje robotnika z roli maszyny do roli prostego uzupełnienia maszyny. "Przedtem dożywotnią specjalnością robotnika było posługiwanie się narzędziem cząstkowym, obecnie staje się nią obsługiwanie maszyny cząstkowej. Nadużywa się maszyny po to, aby samego robotnika od lat dziecięcych przemienić w cząstkę maszyny cząstkowej" (Marks)153c. I nie tylko robotnicy, lecz także klasy bezpośrednio lub pośrednio wyzyskujące robotników zostają przez podział pracy zniewolone i podporządkowane narzędziu ich działalności; wyjałowiony duchowo burżua własnemu kapitałowi i własnej żądzy zysku, prawnik swoim skostniałym pojęciom prawnym, które panują nad nim jako samodzielna potęga; "warstwy wykształcone" w ogóle - wszelkiego rodzaju prowincjonalnej ciasnocie i jednostronności, ich własnej krótkowzroczności fizycznej i duchowej, ich kalectwu spowodowanemu przez wychowanie przykrojone na miarę jednej specjalności i przez dożywotnie przykucie do samej tej specjalności - nawet gdy specjalność ta jest tylko nieróbstwem.

Utopiści w pełni zdawali już sobie sprawę ze skutków podziału pracy, ze skarłowacenia, z jednej strony robotnika, z drugiej - samego aktu pracy, ograniczonego do dożywotniego, jednostajnego, mechanicznego powtarzania jednej i taj samej czynności. Zarówno Fourier, jak Owen postulują zniesienie przeciwieństwa między miastem a wsią jako pierwszy, podstawowy warunek zniesienia starego podziału pracy w ogóle. Zdaniem jednego i drugiego ludność powinna być rozproszona po kraju grupami po tysiąc sześćset do trzech tysięcy osób; każda, grupa zamieszkuje w centrum swego okręgu terytorialnego olbrzymi pałac ze wspólnym gospodarstwem domowym. Wprawdzie Fourier mówi tu i ówdzie o miastach, ale miasta te znowu składają się zaledwie z czterech — pięciu takich blisko siebie położonych pałaców. I u Fouriera, i u Owena każdy członek społeczeństwa pracuje zarówno w rolnictwie, jak w przemyśle; u Fouriera w przemyśle główną rolę odgrywa rzemiosło i manufaktura, natomiast u Owena - już wielki przemysł, Owen żąda też już wprowadzenia siły parowej i maszyn do pracy w gospodarstwie domowym. Ale obaj domagają się możliwie dużego urozmaicenia zajęć każdego zarówno w rolnictwie, jak i w przemyśle, a w związku z tym odpowiedniego przygotowywania młodzieży do możliwie wszechstronnej działalności technicznej. Zdaniem obu, człowiek powinien się rozwijać uniwersalnie przez uniwersalną działalność praktyczną, praca zaś powinna odzyskać odebrany jej przez podział powab, przede wszystkim dzięki jej urozmaiceniu i odpowiedniemu skróceniu "sesji" (że użyjemy terminu Fouriera)154 przeznaczonych na poszczególne czynności. Obaj wyszli daleko poza odziedziczony przez pana Dühringa sposób myślenia klas wyzyskujących, który uważa przeciwieństwo między miastem a wsią za rzecz nieuniknioną i naturalną, który tkwi w niewoli ciasnego przekonania, że pewna ilość "egzystencji" musi być we wszelkich okolicznościach skazana na wytwarzanie jednego artykułu, i chce uwiecznić różniące się trybem życia "ekonomiczne odmiany" ludzi znajdujących upodobanie w uprawianiu właśnie tej, a nie innej rzeczy, to znaczy ludzi, którzy upadli tak nisko, że raduje ich własna niewola i jednostronność. Wobec zasadniczych idei zawartych w najobłędniejszych nawet fantazjach "idioty" Fouriera, wobec najbardziej nawet skąpych idei "prymitywnego, bladego i ubogiego" Owena pan Dühring, sam jeszcze zupełny niewolnik podziału pracy, przedstawia się jak krzykliwy karzeł.

Obejmując władzę nad wszystkimi środkami produkcji, żeby gospodarować nimi społecznie i planowo, społeczeństwo niweczy dotychczasowe ujarzmienie człowieka przez jego własne środki produkcji. Rzecz jasna - społeczeństwo nie może się wyzwolić bez wyzwolenia każdej jednostki. Stary sposób produkcji musi więc zostać zrewolucjonizowany od podstaw, w szczególności musi zniknąć stary podział pracy. Miejsce jego musi zająć taka organizacja produkcji, przy której, po pierwsze, nikt nie będzie mógł przerzucić na innych swego udziału w pracy produkcyjnej, która jest naturalnym warunkiem ludzkiej egzystencji; taka organizacja, przy której, po drugie, praca produkcyjna przestanie być środkiem ujarzmiania człowieka, a stanie się środkiem jego wyzwalania, dając każdemu możność rozwoju i wielostronnego zastosowania wszystkich jego uzdolnień, zarówno fizycznych jak umysłowych, i dzięki temu przestanie być ciężarem, a stanie się przyjemnością.

Dziś nie jest to już tylko fantazja, pobożne życzenie. Przy obecnym stanie rozwoju sił wytwórczych wzmożenie produkcji, które wynika z samego faktu uspołecznienia sił wytwórczych, usunięcie stwarzanych przez kapitalistyczny sposób produkcji przerw i zakłóceń, marnotrawstwa produktów i środków produkcji wystarczy, żeby przy powszechnym udziale w pracy ograniczyć jej czas do miary według dzisiejszych wyobrażeń znikomej.

Nie jest też zniesienie starego podziału pracy postulatem, który by można urzeczywistnić tylko kosztem wydajności pracy. Przeciwnie. Dzięki wielkiemu przemysłowi stało się ono warunkiem samej produkcji. "Maszynowy sposób produkcji znosi konieczność rękodzielniczego utrwalania tego podziału za pomocą stałego przeznaczania tych samych robotników do tych samych czynności. Ponieważ nie robotnik, lecz maszyna nadaje fabryce ogólny ruch, przeto ustawiczna zmiana osób może się odbywać bez przerywania procesu pracy... Szybkość wreszcie, z jaką w wieku młodzieńczym można się nauczyć pracy przy maszynie, czyni zbytecznym kształcenie specjalnej kategorii robotników wyłącznie do pracy maszynowej"154a. Ale podczas gdy kapitalistyczny sposób stosowania maszyn musi kontynuować stary podział pracy z jego skostniałymi czynnościami cząstkowymi, mimo iż stały się one technicznie zbędne, same maszyny buntują się przeciw temu anachronizmowi. Baza techniczna wielkiego przemysłu jest rewolucyjna. "Poprzez maszyny, procesy chemiczne i inne metody dokonuje on wciąż przewrotu w technicznej podstawie produkcji, a zarazem w funkcjach robotników oraz w społecznych kombinatach procesu pracy. Tym samym dokonuje on też wciąż przewrotu w podziale pracy w obrębie społeczeństwa i przerzuca nieustannie masy kapitału i masy robotników z jednej gałęzi produkcji do drugiej. Istota wielkiego przemysłu wymaga zatem zmiany pracy, płynności funkcji i wszechstronnej ruchliwości robotnika... Widzieliśmy, w jaki sposób ta absolutna sprzeczność... wyładowuje się w nieustających hekatombach klasy robotniczej, w bezgranicznym marnotrawieniu sił roboczych i spustoszeniach zrodzonych z anarchii społecznej. To jest strona ujemna. Jeżeli jednak zmiana pracy dziś toruje sobie drogę tylko jako przemożne prawo przyrody i ze ślepo niszczącą siłą prawa przyrody, które napotyka wszędzie przeszkody, to sani wielki przemysł przez swe katastrofy czyni sprawą życia i śmierci uznanie zmiany prac, a więc możliwie najszerszej wielostronności robotników, za ogólne prawo produkcji społecznej i przystosowanie stosunków do jego normalnego urzeczywistnienia. Wielki przemysł czyni sprawą życia i śmierci zastąpienie potworności, jaką jest wynędzniała, trzymana w rezerwie dla zmiennej potrzeby wyzysku kapitalistycznego i stale w rozporządzeniu kapitału znajdująca się ludność robotnicza - a więc zastąpienie tej potworności przez absolutną możność rozporządzania człowiekiem odpowiednio do zmiennych wymagań pracy; zastąpienie jednostki cząstkowej, prostego nosiciela jakiejś cząstkowej funkcji społecznej - przez jednostkę wszechstronnie rozwiniętą, dla której różne funkcje społeczne są kolejno po sobie następującymi formami jej działalności" (Marks, "Kapitał")154b.

Wielki przemysł, ucząc nas przekształcać w celach technicznych ruch cząsteczkowy, który można wytworzyć mniej więcej wszędzie, w ruch mas, w znacznej mierze wyzwolił produkcję przemysłową z ram lokalnych. Siła wody miała charakter lokalny, siła pary jest wolna. Siła wody ma z konieczności charakter wiejski, ale siła pary nie musi posiadać charakteru miejskiego. To tylko jej kapitalistyczne zastosowanie koncentruje ją przeważnie w miastach, zamieniając wsie fabryczne w fabryczne miasta. Tym samym jednak podkopuje ono warunki własnego funkcjonowania. Pierwszą potrzebą maszyny parowej i główną potrzebą prawie wszystkich gałęzi wielkiego przemysłu jest stosunkowo czysta woda. A przecież miasto fabryczne zamienia wszystką wodę w cuchnącą maź. I chociaż podstawowym warunkiem produkcji kapitalistycznej jest jej koncentracja w mieście, każdy pojedynczy kapitalista przemysłowy wyrywa się z wielkich miast, przez tę koncentrację nieuchronnie tworzonych, do produkowania na wsi. Proces ten można szczegółowo obserwować w okręgach przemysłu włókienniczego w Lancashire i Yorkshire; wielki przemysł kapitalistyczny stwarza tam wciąż nowe wielkie miasta dzięki temu, że wciąż ucieka z miasta na wieś. Podobnie dzieje się w okręgach przemysłu metalowego, gdzie inne nieco przyczyny powodują te same skutki.

Zniweczyć to nowe błędne koło, tę wciąż na nowo wytwarzaną sprzeczność nowoczesnego przemysłu można znów tylko przez zniesienie kapitalistycznego charakteru tego przemysłu. Tylko społeczeństwo, które może aktywizować swoje siły wytwórcze w harmonijnym współdziałaniu jednego wielkiego planu, umożliwia przemysłowi rozmieszczenie się po całym kraju w takim rozproszeniu, jakie najbardziej odpowiada jego własnemu rozwojowi i zachowaniu względnie rozwojowi innych elementów produkcji.

Tak więc zniesienie przeciwieństwa między miastem a wsią jest nie tylko możliwe. Stało się ono bezpośrednią koniecznością samej produkcji przemysłowej, jak również koniecznością produkcji rolnej, a ponadto zdrowotności publicznej. Tylko przez połączenie miasta ze wsią da się usunąć dzisiejsze zakażenie powietrza, wody i gleby, tylko dzięki niemu można będzie doprowadzić do tego, że nawóz wytwarzany przez masy miejskie będzie służył hodowli roślin, a ,nie, jak dziś, hodowli chorób.

Kapitalistyczny przemysł względnie uniezależnił się już od lokalnych ram okręgów produkujących dla niego surowce. Przemysł włókienniczy przerabia surowiec w ogromnej masie importowany. Hiszpańskie rudy żelazne przerabia się w Anglii i w Niemczech, hiszpańskie i południowoamerykańskie rudy miedziane - w Anglii. Każdy teren węglowy zaopatruje w paliwo wzrastające z roku na rok terytoria przemysłowe położone daleko poza jego granicami. Wzdłuż całego wybrzeża Europy angielski, a miejscami niemiecki i belgijski węgiel utrzymuje w ruchu maszyny parowe. Społeczeństwo wyzwolone z ram produkcji kapitalistycznej może się posunąć jeszcze o wiele dalej. Wydając na świat pokolenie wszechstronnie wykształconych producentów, którzy rozumieją naukowe podstawy całej produkcji przemysłowej i z których każdy przeszedł w praktyce od początku do końca przez szereg gałęzi produkcji, społeczeństwo takie stwarza nową siłę produkcyjną, która z nadwyżką kompensuje nakłady pracy na transport surowca czy paliwa sprowadzanego z większej odległości.

Zniesienie przedziału między miastem a wsią nie jest więc też utopią i z tego powodu, że warunkiem jego jest możliwie równomierne rozmieszczenie wielkiego przemysłu w całym kraju. Oczywiście cywilizacja pozostawiła nam w postaci wielkich miast dziedzictwo, którego usunięcie będzie kosztowało wiele czasu i trudu. Ale wielkie miasta muszą być i będą zlikwidowane, choćby to miał być proces długotrwały. Jakikolwiek los czeka jeszcze Rzeszę Niemiecką narodu pruskiego, Bismarck może zstąpić do grobu z dumną świadomością, że na pewno spełni się jego serdeczne życzenie: zagląda wielkich miast155. A teraz spójrzmy na dziecinne przekonanie pana Dühringa, że społeczeństwo mogłoby objąć w posiadanie wszystkie środki produkcji, nie rewolucjonizując od podstaw starego typu Wytwarzania, przede wszystkim - nie znosząc starego podziału pracy; że wszystko byłoby załatwione, gdyby tylko

"uwzględniono predyspozycje przyrodzone i osobiste uzdolnienia" —

przy czym całe masy egzystencyj nadal pozostawałyby w jarzmie wytwarzania jednego artykułu, całe "grupy ludności" pozostawałyby zaabsorbowane przez jedną, odrębną gałąź produkcji, a ludzkość nadal dzieliłaby się na pewną ilość w rozmaity sposób okaleczonych "odmian ekonomicznych", jak na przykład "taczkarze" i "architekci". Społeczeństwo po to ma zawładnąć całokształtem środków produkcji, żeby każdy z osobna pozostał niewolnikiem swojego środka produkcji, mając do wyboru tylko to, którego mianowicie. Zwróćmy też uwagę na to, że pan Dühring uważa oddzielenie miasta od wsi za fakt "z natury rzeczy nieunikniony" i potrafi przeciwstawić mu jedynie mizerny ćwierćśrodek w postaci specyficznie pruskich w swym połączeniu gałęzi przemysłu: gorzelnictwa i fabrykacji cukru buraczanego; zobaczmy, jak pan Dühring uzależnia rozmieszczenie przemysłu w kraju od jakichś tam przyszłych odkryć i od konieczności oparcia produkcji bezpośrednio na zdobywaniu surowców - surowców, które już teraz spożytkowuje się coraz dalej od miejsc ich pochodzenia! - i jak w końcu próbuje zabezpieczyć sobie odwrót przez zapewnienie, że jednak potrzeby socjalne ostatecznie przeforsują połączenie rolnictwa i przemysłu nawet wbrew względom ekonomicznym, jak gdyby to miała być jakaś ofiara ekonomiczna! Rewolucyjne pierwiastki, które usuną stary podział pracy wraz z podziałem na miasto i wieś i zrewolucjonizują całą produkcję, tkwią w zalążku już w warunkach produkcyjnych nowoczesnego wielkiego przemysłu. Pierwiastkom tym przeszkadza w rozwoju dzisiejszy kapitalistyczny sposób produkcji. Ale do tego, żeby to dostrzec, potrzebny jest horyzont nieco szerszy niż obszar, na którym obowiązuje pruskie prawo krajowe, niż kraina, w której gorzałka i cukier buraczany są decydującymi produktami przemysłowymi i gdzie można studiować kryzysy handlowe na rynku księgarskim. Żeby móc to dostrzec, trzeba znać prawdziwy wielki przemyśl w jego historii i w jego dzisiejszej rzeczywistości, mianowicie w kraju, który jest jego ojczyzną i w którym jedynie osiągnął on klasyczny swój kształt; wtedy nawet na myśl nie przyjdzie chęć spłycenia nowoczesnego socjalizmu naukowego i zdegradowania go do poziomu specyficznie pruskiego socjalizmu pana Dühringa.

IV. Podział

Jak widzieliśmy już155a, dühringowska ekonomia sprowadza się do tezy: kapitalistyczny sposób produkcji jest całkiem dobry i może pozostać, ale kapitalistyczny sposób podziału ode złego jest i musi zniknąć. Teraz widzimy, że "społeczeństwo socjalitarne" pana Dühringa to tylko fantastyczna realizacja tej tezy. Rzeczywiście okazało się, że pan Dühring nie ma prawie nic do zarzucenia kapitalistycznemu sposobowi produkcji jako takiemu, że we wszystkim, co istotne, chce zachować stary podział pracy i dlatego też nie może nam powiedzieć ani słowa na temat produkcji w swojej komunie gospodarczej. Bo też produkcja stanowi teren, na którym ma się do czynienia z namacalnymi faktami, na którym więc "racjonalna fantazja" niewiele miejsca może pozostawić wzlotom swego wolnego ducha156, ponieważ ryzyko blamażu jest tu zbyt wielkie. Podział natomiast, który według pana Dühringa nie wiąże się zgoła z produkcją, który, jego zdaniem, jest określany nic przez produkcję, lecz przez czysty akt woli - podział stanowi idealne pole dla jego "socjalnej alchemiki".

Równemu obowiązkowi udziału w produkcji odpowiada równe prawo do konsumpcji, zorganizowane w komunie gospodarczej i w obejmującej większą ilość tych ostatnich komunie handlowej. Tu "wymienia się pracę na inną pracę... na zasadzie równowartości... To, co ktoś daje, i to, co otrzymuje w zamian, jest tu rzeczywistym odpowiednikiem równej miary pracy". Przy czym owo "zrównanie wysiłków ludzkich zachodzi, nawet gdy jedni wykonali czegoś więcej niż drudzy, albo mniej, albo przypadkiem nie zrobili nic"; bo wszystkie zajęcia, które wymagają czasu i sił, można uważać za świadczenia robocze - nawet grę w kręgle i spacer. Jednakże wymiana ta zachodzi nie między jednostkami, ponieważ posiadaczem wszystkich środków produkcji, a więc i wszystkich produktów, jest zbiorowość. Wymiana ta odbywa się, z jednej strony, miedzy każdą kominki gospodarczą a jej członkami, z drugiej, między różnymi komunami gospodarczymi i handlowymi. "W szczególności komuny gospodarcze, kaziła w swoim zakresie, zastąpią handel detaliczny przez zaopatrzenie całkowicie planowe". Podobnie będzie zorganizowany handel w szerszym zakresie. "System wolnego zrzeszenia gospodarczego... pozostaje więc wielką instytucją wymiany, która przeprowadza swoje operacje w oparciu o podstawę pieniężną, stwarzaną przez kruszce szlachetne. Zrozumienie, że jest to nieuchronna konieczność, odróżnia nasz system od wszystkich mglistych koncepcji, które tkwią w najbardziej nawet racjonalnych formach poglądów socjalistycznych, które są dziś w obiegu".

Komuna gospodarcza, która pierwsza zawłaszcza produkty społeczne, ustala w celach tej wymiany "jednakową cenę dla każdego rodzaju artykułów", biorąc pod uwagę przeciętne koszty produkcji. "Rolę, jaką tak zwane koszty produkcji... spełniają dziś w stosunku do wartości i ceny, spełniać będzie" (w ustroju socjalitarnym)... "szacunek zużytej ilości pracy. Szacunek ten, który - zgodnie z zasadą równego także pod względem gospodarczym prawa każdej osobowości — da się koniec końców sprowadzić do uwzględnienia uczestniczącej w pracy liczby osób, określi stosunek cen, odpowiadający jednocześnie naturalnym warunkom produkcji i społecznemu prawu realizacji wartości. Produkcja kruszców szlachetnych będzie, podobnie jak dziś, miarodajna dla określenia wartości pieniądza... Widać stąd, że w zmienionym ustroju społecznym podstawa określenia i miara wartości produktów, a co za tym idzie, i stosunków, w których wymienia się produkty, nie zostaje zaprzepaszczona, przeciwnie, tu dopiero zyskuje swoje uzasadnienie".

Słynna "wartość absolutna" znajduje nareszcie urzeczywistnienie.

Ale z drugiej strony komuna będzie teraz musiała umożliwić także jednostkom kupowanie od niej wyprodukowanych artykułów, wypłacając każdemu — dziennie, tygodniowo lub miesięcznie — jako ekwiwalent za jego pracę, pewną sumę pieniężną, która dla każdego ma być równa. "Z punktu widzenia ustroju socjalitarnego jest więc obojętne, czy się powie, że płaca robocza musi zniknąć, czy też, że się musi stać wyłączną formą dochodów ekonomicznych". A równe płace i równe ceny stwarzają "ilościową, choć nie jakościową, równość konsumpcji", mamy więc ekonomiczne urzeczywistnienie "uniwersalnej zasady sprawiedliwości".

O określaniu wysokości tej przyszłej płacy pan Dühring mówi nam tylko tyle,

że tak tu, jak i we wszystkich innych wypadkach wymienia się "równą pracę na równą pracę". Za sześciogodzinną pracę będzie się otrzymywać sumę pieniężną, która także ucieleśnia sześć godzin pracy.

Jednakże "uniwersalnej zasady sprawiedliwości" w żaden sposób nie należy utożsamiać z owym prymitywnym zrównaniem, które tak bardzo wzburza mieszczanina przeciwko wszelkiemu komunizmowi, zwłaszcza przeciw żywiołowemu komunizmowi robotniczemu. Zasada ta wcale nie jest tak nieubłagana, jak chciałaby wyglądać.

"Zasadnicza równość uprawnień ekonomicznych nie wyłącza dobrowolnego dodania do tego, czego wymaga sprawiedliwość, jeszcze jakiegoś wyrazu szczególnego uznania i szacunku... Społeczeństwo oddaje szacunek samemu sobie, nagradzając świadczenia wyższego rzędu umiarkowanym dodatkiem konsumpcyjnym".

I pan Dühring oddaje szacunek samemu sobie, kiedy - łącząc niewinność gołębia z chytrością węża - w tak rozczulający sposób troszczy się o umiarkowaną konsumpcję dodatkową przyszłych Dühringów.

W ten sposób kapitalistyczny sposób podziału został ostatecznie usunięty. Bo

"założywszy, że przy takim stanie rzeczy ktoś rzeczywiście dysponowałby nadwyżką prywatnych środków, nie mógłby znaleźć dla niej zastosowania w charakterze kapitału. Żadna jednostka czy grupa nie wzięłaby od niego tej nadwyżki na cele produkcyjne inaczej niż w drodze wymiany lub kupna, ale nigdy też nie znalazłaby się w sytuacji, w której płaciłaby mu procent lub zysk". Tym samym dopuszczalne jest "dziedziczenie zgodne z zasadą równości". Jest ono nieuniknione, jako że "dziedziczenie w pewnym stopniu będzie zawsze koniecznym następstwem zasady rodzinnej". Prawo spadkowe również "nie będzie mogło powodować powstawania większych fortun, gdyż tworzenie własności... nie będzie mogło już nigdy mieć na celu stwarzania środków produkcji ani egzystencji opartych wyłącznie na rencie".

Tak więc komuna gospodarcza jest już zorganizowana. Zobaczmy teraz, jak gospodaruje.

Przyjmujemy, że wszystkie hipotezy pana Dühringa są w pełni urzeczywistnione; zakładamy więc, że za sześć godzin pracy dziennie komuna gospodarcza płaci każdemu ze swych członków sumę pieniężną ucieleśniającą również sześć godzin pracy - powiedzmy, dwanaście marek. Przyjmujemy też, że ceny odpowiadają ściśle wartościom, a więc przy naszych założeniach obejmują tylko koszty surowców, amortyzację maszyn, zużycie narzędzi pracy i płacę roboczą. W takim razie komuna gospodarcza złożona ze stu pracujących członków produkuje dziennie towary wartości 1200 marek, rocznie - przy trzystu dniach roboczych — wartości 360 000 marek i wypłaca tę samą sumę swoim członkom, z których każdy czyni, co mu się podoba, ze swoim udziałem 12 marek dziennie lub 3600 rocznie. Pod koniec roku czy pod koniec stulecia komuna nie będzie bogatsza niż na początku. W ciągu tego czasu nie będzie ona w stanie zdobyć się nawet na umiarkowany dodatek konsumpcyjny dla pana Dühringa, o ile nie zechce naruszyć podstawowego zasobu swoich środków produkcji. O akumulacji zapomniano zupełnie. Gorzej: ponieważ akumulacja jest koniecznością społeczną, a dzięki utrzymaniu pieniądza istnieje dogodna forma akumulacji, zatem organizacja komuny gospodarczej wprost zachęca jej członków do akumulacji prywatnej, a tym samym do zniszczenia samej siebie.

Jak uniknąć tej dwoistości charakteru komuny gospodarczej? Komuna mogłaby się uciec do umiłowanego "oclenia", do podwyższenia cen, i zamiast za 360 000 marek - sprzedawać swoją roczną produkcję za 480 000 marek. Skoro jednak wszystkie inne komuny gospodarcze, będąc w tej samej sytuacji, musiałyby czynić to samo, każda musiałaby w wymianie z inną płacić tyle "cła", ile inkasuje, a więc "haracz" spadłby tylko na jej własnych członków.

Albo też komuna załatwia sprawę krótko i węzłowato, płacąc każdemu członkowi za sześciogodzinną pracę produktem wartym mniej niż sześć godzin pracy, powiedzmy, cztery, czyli zamiast dwunastu tylko osiem marek dziennie, przy czym ceny towarów zostałyby utrzymane na dawnym poziomie. W tym wypadku czyni ona bezpośrednio i jawnie to samo, co w wypadku poprzednim próbowała uczynić skrycie i drogą okólną; stwarza marksowską wartość dodatkową w wysokości 120 000 marek rocznie, opłacając swych członków na modłę z gruntu kapitalistyczną poniżej wartości ich świadczeń, a ponadto licząc im według pełnej wartości towary, które mogą kupować tylko u niej. Komuna gospodarcza może więc uzyskać fundusz rezerwowy tylko dzięki temu, że się zdemaskuje jako "uszlachetniony" truck-system156a, oparty na szerokiej podstawie komunistycznej.

A więc jedno z dwojga: albo komuna gospodarcza wymienia "równą pracę na równą pracę" i wobec tego nie ona, tylko ludzie prywatni mogą akumulować fundusze na utrzymanie i rozszerzenie produkcji, albo też stwarza ona taki fundusz i wobec tego nie wymienia "równej pracy na równą pracę".

Tak się ma sprawa z treścią wymiany w komunie gospodarczej. A jak jest z formą? Wymiana odbywa się za pośrednictwem pieniądza kruszcowego i pan Dühring niemałą sobie przypisuje zasługę z powodu "historycznej dla rodzaju ludzkiego doniosłości" tego ulepszenia. Ale w obrocie między komuną a jej członkami pieniądz wcale nie jest pieniądzem, wcale nie pełni funkcji pieniądza. Jest on zwyczajnym świadectwem pracy, stwierdza, mówiąc słowami Marksa, "tylko indywidualny udział wytwórcy w pracy wspólnej i jego indywidualne roszczenie do przeznaczonej na spożycie części wspólnego produktu", a w tej funkcji "równie mało jest <<pieniądzem>> jak, powiedzmy, bilet teatralny"156b. Wobec tego może być zastąpiony przez jakikolwiek inny znak, taki na przykład jak "książka handlowa" Weitlinga, gdzie po jednej stronie stempluje się godziny pracy, po drugiej - otrzymane za nie korzyści157. Krótko mówiąc, w stosunkach komuny gospodarczej z jej członkami pieniądz pełni po prostu funkcję owenowskiego "pieniądza godzin pracy", tego "obłędnego tworu", na który pan Dühring spoziera tak dostojnie, a który jednak sam musi wprowadzić do swej gospodarki przyszłości. To, czy bon oznaczający miarę wykonanego "obowiązku produkcyjnego" i uzyskanego przez to "prawa do konsumpcji" jest świstkiem papieru, liczmanem czy kawałkiem złota - jest względem tego celu najzupełniej obojętne. Ale, jak się okaże, nie jest to wcale rzecz obojętna dla innych celów.

Jeżeli więc pieniądz kruszcowy już w obrocie komuny gospodarczej z jej członkami nie pełni funkcji pieniądza, tylko funkcję zamaskowanego bonu pracy, to tym mniej dochodzi do swej pieniężnej funkcji w wymianie między różnymi komunami gospodarczymi. Przy założeniach pana Dühringa pieniądz kruszcowy jest tu zupełnie zbędny. Faktycznie wystarczyłaby zwykła księgowość, która daleko prościej uskutecznia wymianę produktów równej pracy na produkty równej pracy, gdy posługuje się naturalnym miernikiem pracy - czasem, godziną pracy jako jednostką - niż wtedy, gdy przekłada dopiero godziny pracy na pieniądze. Wymiana jest tu faktycznie wymianą czysto naturalną; wszelkie dodatkowe roszczenia dają się łatwo i prosto kompensować przez przekazy na inne komuny. Ale gdyby jedna komuna rzeczywiście miała deficyt w stosunku do innych, to całe "złoto wszechświata", choćby było stokrotnie "z natury pieniądzem", nie ocaliłoby tej komuny przed koniecznością pokrycia tego deficytu wzmożoną pracą własną, o ile nie chciałaby popaść w zależność dłużniczą od innych komun. Zresztą czytelnik musi ciągle pamiętać, że bynajmniej nie tworzymy tu jakiejś konstrukcji przyszłości. Po prostu przyjmujemy założenia pana Dühringa i wyciągamy z nich nieuniknione wnioski.

Tak więc ani w wymianie między komuną gospodarczą i jej członkami, ani w wymianie między różnymi komunami złoto, które "z natury jest pieniądzem", nie może urzeczywistnić tej swojej natury. Mimo to pan Dühring postanawia, że złoto będzie pełnić funkcję pieniądza także w "ustroju socjalitarnym". Musimy więc poszukać dlań innego pola działania. Takie pole istnieje. Pan Dühring umożliwia wprawdzie każdemu "ilościowo równą konsumpcję", ale nikogo nie może do niej zmusić. Przeciwnie, dumny jest z tego, że w jego świecie każdy może czynić z pieniądzem, co mu się podoba. Nie może więc zapobiec temu, by jedni składali sobie pieniążki, gdy innym nie wystarczy grosza na związanie końca z końcem. Pan Dühring czyni nawet takie zjawisko nieuniknionym, skoro wyraźnie uznaje w prawie spadkowym wspólną własność rodziny, z której wynika w konsekwencji zobowiązanie rodziców do utrzymywania dzieci. Ale to poważnie narusza ilościową równość konsumpcji. Kawaler wspaniale sobie żyje i hula za swoich osiem czy dwanaście marek dziennie, gdy wdowiec z ośmiorgiem drobnych dzieci zaledwie może przeżyć. Z drugiej strony komuna przyjmując bez zastrzeżeń pieniądz jako zapłatę stwarza możliwość, że pieniądz ten będzie zdobywany inaczej niż własną pracą. Non olet157a. Komuna nie zna pochodzenia pieniędzy. Toteż istnieją wszystkie warunki po temu, żeby pieniądz kruszcowy, który grał dotychczas tylko rolę bonu pracy, wystąpił w rzeczywistej funkcji pieniądza. Istnieje zarówno okazja, jak i bodziec, z jednej strony, do gromadzenia skarbów, z drugiej zaś - do zadłużenia się. Ten, kto się znalazł w potrzebie, pożycza u tego, kto gromadzi skarb. Pożyczone pieniądze, przyjmowane przez komunę jako zapłata za środki utrzymania, stają się dzięki temu znowu tym, czym są w dzisiejszym społeczeństwie: społecznym wcieleniem pracy ludzkiej( rzeczywistym miernikiem pracy, ogólnym środkiem cyrkulacji. Wszystkie "ustawy i normy administracyjne" świata są wobec tego faktu równie bezsilne jak wobec tabliczki mnożenia czy wobec składu chemicznego wody. A że właściciel skarbu jest w stanie wymusić procent od kogoś, kogo przycisnęła potrzeba, wskrzeszenie pieniądza kruszcowego w jego rzeczywistej funkcji oznacza też wskrzeszenie lichwy.

Dotąd rozpatrywaliśmy tylko skutki zachowania pieniądza kruszcowego na terenie działania dühringowskiej komuny gospodarczej. Ale poza tym terenem cały wszeteczny świat idzie sobie w najlepsze swym dawnym torem. Na rynku światowym złoto i srebro pozostaje pieniądzem światowym, ogólnym środkiem nabywczym i płatniczym, absolutnym społecznym ucieleśnieniem bogactwa. I ta właściwość szlachetnego kruszcu występuje wobec poszczególnych członków komuny gospodarczej jako nowy bodziec do gromadzenia skarbów, do bogacenia się, do uprawiania lichwy, bodziec do swobodnego i niezależnego zachowania się wobec komuny i poza jej obrębem, do realizowania nagromadzonego bogactwa indywidualnego na rynku światowym. Lichwiarze stają się handlarzami środka cyrkulacji, bankierami, władcami środka cyrkulacji i pieniądza światowego, tym samym zaś władcami produkcji, a więc i środków produkcji, choćby one miały jeszcze przez całe lata figurować z nazwy jako własność komuny gospodarczej i handlowej. "Ustrój socjalitarny" pana Dühringa naprawdę zasadniczo się różni od "mglistych koncepcji" innych socjalistów. Jedynym jego celem jest wskrzeszenie wielkiej finansjery, pod której kontrolą i na której kieszeń będzie on dzielnie harował - jeżeli się w ogóle da sklecić i utrzymać. Jedyny ratunek dla niego byłby w tym, że właściciele skarbów zechcą za pomocą swego światowego pieniądza czym prędzej uciec z komuny.

Wobec panującej w Niemczech gruntownej nieznajomości dawniejszego socjalizmu tylko niewinny młodzik mógłby postawić pytanie, czy na przykład owenowskie bony pracy nie mogłyby stworzyć okazji do podobnego nadużycia. Jakkolwiek nie jest tu naszym zadaniem wyjaśnianie znaczenia tych bonów, dla porównania "bogatego w treść schematyzmu" dühringowskiego z "prymitywnymi, bladymi i ubogimi ideami" Owena powiedzmy jednak, co następuje: po pierwsze, takie nadużycie owenowskich bonów pracy wymagałoby przekształcenia ich w rzeczywisty pieniądz, natomiast pan Dühring przyjmuje jako założenie rzeczywisty pieniądz, ale chce mu wzbronić pełnienia innej funkcji poza funkcją bonu pracy. Tam nastąpiłoby rzeczywiste nadużycie, tu zwycięża immanentna, od ludzkiej woli niezależna istota pieniądza, pieniądz narzuca właściwe sobie, odpowiednie użycie - wbrew nadużyciu, jakie chce mu narzucić pan Dühring mocą swej nieznajomości istoty pieniądza. Po wtóre, u Owena bony pracy stanowią tylko formę przejściową do całkowitej wspólnoty i swobodnego używania zasobów społecznych, a poza tym są co najwyżej jeszcze środkiem, który ma uczynić komunizm strawnym dla brytyjskiej opinii publicznej. Gdyby więc jakieś nadużycie miało zmusić owenowskie stowarzyszenie do zniesienia bonów pracy, stowarzyszenie to uczyniłoby dalszy krok naprzód ku swemu celowi i weszłoby w wyższe stadium rozwoju. Jeżeli natomiast dühringowska komuna gospodarcza zniesie pieniądz, to za jednym zamachem unicestwi swoją "historyczną dla rodzaju ludzkiego doniosłość", pozbawi się swego najbardziej oryginalnego piękna, przestanie być dühringowską komuną gospodarczą

1 spadnie do rzędu tych mglistych koncepcji, z których pan Dühring wydobywał ją z tak ogromnym nakładem niewdzięcznego trudu racjonalnej fantazji157b.

Skądże się biorą wszystkie te osobliwe manowce i bezdroża, po których się błąka dühringowska komuna gospodarcza? Po prostu z mgły, która otacza w głowie pana Dühringa pojęcia wartości i pieniądza i która w końcu powoduje, że chce on odkryć wartość pracy. Ale pan Dühring bynajmniej nie posiada w Niemczech monopolu na tę mglistość, przeciwnie, ma licznych konkurentów, i dlatego też próbujemy "przemóc się na chwilę i rozplatać supeł", który on tu zawiązał.

Jedyną wartością, jaką zna ekonomia, jest wartość towarów. Cóż to są towary? Produkty wytworzone w społeczeństwie mniej lub bardziej odosobnionych producentów prywatnych, przede wszystkim więc produkty prywatne. Ale te prywatne produkty stają się towarami dopiero wtedy,, gdy się je produkuje nie na użytek własny, lecz dla innych, a więc - dla konsumpcji społecznej; do społecznej konsumpcji dostają się one przez wymianę. Prywatni producenci pozostają więc w łączności społecznej, tworzą społeczeństwo. I dlatego ich produkty, jakkolwiek są prywatnymi produktami każdego z osobna, są zarazem, ale mimo woli i niejako wbrew woli producentów, także produktami społecznymi. Na czym tedy polega społeczny charakter tych prywatnych produktów? Oczywiście na dwóch właściwościach: po pierwsze na tym, że wszystkie one zaspokajają jakąś ludzką potrzebę, posiadają wartość użytkową nie tylko dla producenta, nie i dla innych; po wtóre na tym, że - jakkolwiek są produktami najrozmaitszych prac prywatnych - są jednocześnie produktami pracy w ogóle, pracy ogólnoludzkiej. O tyle, o ile posiadają wartość użytkową również dla innych, mogą w ogóle trafić do wymiany; o tyle, o ile tkwi w nich praca ogólnoludzka, proste wydatkowanie ludzkiej siły roboczej, mogą być porównywane ze sobą przy wymianie, mogą być oceniane, zależnie od tkwiącej w każdym z nich ilości tej pracy, jako równe lub nierówne. W dwóch takich samych produktach prywatnych może tkwić - w takich samych stosunkach społecznych - różna ilość pracy prywatnej, ale zawsze tylko równa ilość pracy ogólnoludzkiej. Niezręczny kowal może zrobić pięć podków w tym samym czasie, w którym zręczny kowal zrobi dziesięć. Ale społeczeństwo nie ocenia przypadkowej niezręczności jednego - za pracę ogólnoludzką uznaje tylko pracę, która wymaga w danym czasie normalnej, przeciętnej zręczności. Toteż w wymianie jedna z pięciu podków pierwszego kowala nie ma większej wartości niż jedna z dziesięciu podków wykutych w tym samym czasie przez drugiego. Praca prywatna o tyle tylko zawiera pracę ogólnoludzką, o ile jest społecznie niezbędna.

Mówiąc przeto, że towar ma pewną określoną wartość, stwierdzam 1) że jest on produktem społecznie użytecznym; 2) że został wyprodukowany przez osobę prywatną i na rachunek prywatny; 3) że jakkolwiek jest produktem pracy prywatnej, to jednak jest zarazem, jakby bezwiednym czy mimowolnym, produktem pracy społecznej, i to określonej jej ilości, zdeterminowanej na drodze społecznej, przez wymianę; 4) wyrażam tę ilość nie w samej pracy, w takiej a takiej ilości godzin pracy, lecz w innym towarze. Mówiąc przeto, że ten zegarek wart jest tyle, ile ta sztuka sukna, a każda, z dwu tych rzeczy ma wartość pięćdziesięciu marek, powiadam: w zegarku, w suknie i w pieniądzu tkwi taka sama ilość społecznej pracy. Stwierdzam więc, że reprezentowany przez te przedmioty społeczny czas pracy został społecznie zmierzony i uznany za równy - ale nie tak, jak się zazwyczaj mierzy czas pracy, bezpośrednio, absolutnie, w godzinach czy dniach pracy itd., tylko drogą okólną, poprzez wymianę, względnie. Nie mogę więc także tej ustalonej ilości czasu pracy wyrazić w godzinach pracy, których liczby nie znam; mogę to zrobić też tylko na drodze okólnej, względnie, tj. w innym towarze prezentującym taką samą ilość społecznego czasu pracy. Zegarek wart jest tyle, ile sztuka sukna.

Jednakże produkcja towarowa i wymiana towarowa, narzucając społeczeństwu, które się na nich opiera, taką okólną drogę, narzucają mu również maksymalne skrócenie tej drogi. Produkcja towarowa i wymiana towarowa wydzielają z towarowego pospólstwa towar-monarchę, w którym raz na zawsze wyrażalna jest wartość wszystkich innych towarów, który występuje jako bezpośrednie wcielenie pracy społecznej i dlatego staje się bezpośrednio i bezwarunkowo wymienialny na wszystkie towary - pieniądz. Pieniądz tkwi już zalążkowo w pojęciu wartości, jest on tylko rozwiniętą wartością. Ale dzięki temu, że w pieniądzu wartość towarów usamodzielnia się względem samych towarów, w społeczeństwie produkującym i wymieniającym towary zjawia się nowy czynnik z nowymi funkcjami i następstwami społecznymi. Na razie wypada nam tylko stwierdzić to, nie wdając się w szczegółowe roztrząsania.

Ekonomia produkcji towarowej bynajmniej nie jest jedyną nauką, która ma do czynienia z czynnikami względnie tylko znanymi. Także w fizyce nie wiemy, ile pojedynczych drobin gazu mieści określona jednostka jego objętości, przy znanym ciśnieniu i temperaturze. Ale wiemy, że - jeżeli prawo Boyle'a jest słuszne - taka określona jednostka objętości jakiegoś gazu zawiera tyleż cząsteczek, ile ich zawiera taka sama objętość jakiegokolwiek innego gazu przy jednakowym ciśnieniu i jednakowej temperaturze. Dlatego możemy najrozmaitsze objętości najrozmaitszych gazów, w najrozmaitszych warunkach ciśnienia i temperatury, porównywać pod względem ilości cząsteczek; i jeżeli przyjmiemy i litr gazu przy temperaturze 0 st. C i ciśnieniu 760 mm za jednostkę, to możemy tą jednostką mierzyć ową zawartość cząsteczek. - W chemii bezwzględne ciężary atomowe poszczególnych pierwiastków są nam również nie znane. Ale znamy je względnie, skoro znamy ich wzajemne stosunki ilościowe. Jak produkcja towarowa i jej ekonomia znajduje względny wyraz dla nie znanych jej ilości pracy tkwiących w poszczególnych towarach, porównując te towary według względnych miar zawartej w nich pracy, tak chemia znajduje względny wyraz dla wielkości nie znanych jej ciężarów atomowych, porównując ciężary atomowe poszczególnych pierwiastków, wyrażając ciężar atomowy jednego pierwiastka w wielokrotności lub ułamku innego (siarka, tlen, wodór). Jak produkcja towarowa podnosi złoto do godności towaru absolutnego, ogólnego ekwiwalentu pozostałych towarów, miernika wszystkich wartości, tak chemia podnosi wodór do godności chemicznego towaru-pieniądza, przyjmując jego ciężar atomowy za = 1 i sprowadzając ciężary atomowe wszystkich innych pierwiastków do wodoru, wyrażając je w wielokrotności jego ciężaru atomowego.

Jednakże produkcja towarowa nie jest bynajmniej wyłączną formą produkcji społecznej. W starohinduskiej wspólnocie, w południowosłowiańskiej gminie rodowej produkty nie przekształcają się w towary. Członkowie gminy są zrzeszeni bezpośrednio dla celów produkcyjnych, pracę rozdziela się według tradycji i potrzeby, i tak samo produkty, o ile stają się przedmiotem konsumpcji. Produkcja bezpośrednio społeczna, jak również bezpośredni podział, wyłącza jakąkolwiek wymianę towarową, a więc i przekształcanie się produktów w towary (przynajmniej wewnątrz gminy); tym samym wyklucza ona ich przekształcenie się w wartości.

Z chwilą gdy społeczeństwo obejmuje w posiadanie środki produkcji i stosuje je w produkcji w sposób bezpośrednio społeczny, praca każdego staje się w samym założeniu i bezpośrednio pracą społeczną, niezależnie od tego, jak różnorodny może być jej specyficzny charakter użytkowy. Wtedy nie trzeba okólną drogą ustalać tkwiącej w produkcie ilości pracy społecznej; codzienne doświadczenie bezpośrednio wskazuje, jaka ilość pracy jest przeciętnie potrzebna. Społeczeństwo może po prostu wyliczyć, ile godzin pracy tkwi w maszynie parowej, w hektolitrze pszenicy ostatniego zbioru, w stu metrach kwadratowych sukna określonej jakości. Toteż nie przyjdzie mu do głowy, żeby ulokowane w produktach ilości pracy, które zna bezpośrednio i absolutnie, nadal wyrażać za pomocą dawniej koniecznego miernika względnego, zmiennego i niedokładnego, mianowicie produktu trzeciego, a nie w ich mierze naturalnej, adekwatnej i absolutnej - w czasie. Podobnie chemia nie wpadłaby na pomysł, żeby wyrażać ciężary atomowe drogą okólną, za pośrednictwem atomu wodoru, gdyby potrafiła wyrażać je bezwzględnie, ich miarą adekwatną, mianowicie jako rzeczywiste ciężary, w bilionowych czy kwadrylionowych częściach grania. Tak więc przy powyższych założeniach społeczeństwo nie przypisuje produktom żadnych wartości. Prostego faktu, że wyprodukowanie stu metrów kwadratowych sukna wymagało, powiedzmy, tysiąca godzin pracy, nie potrzebuje ono wyrażać opacznie i bezsensownie przez twierdzenie, że sukno to ma wartość tysiąca godzin pracy. Oczywiście także wtedy społeczeństwo będzie musiało wiedzieć, ile pracy wymaga sporządzenie każdego przedmiotu użytkowego. Będzie musiało ustalać plan produkcyjny, odpowiadający środkom produkcji, do których w szczególności należą też siły robocze. Plan ten zdeterminują koniec końców efektywne korzyści otrzymywane z różnych przedmiotów użytkowych, zważonych między sobą i w stosunku do potrzebnych na ich wytworzenie ilości pracy. Ludzie będą załatwiali wszystko nader prosto, bez ingerencji osławionej "wartości"157c.

Pojęcie wartości jest najbardziej ogólnym, a więc najbardziej szerokim wyrazem ekonomicznych warunków produkcji towarowej. W pojęciu wartości jest więc zawarty zalążek nie tylko pieniądza, lecz także wszystkich bardziej rozwiniętych form produkcji towarowej i wymiany towarowej. W tym, że wartość jest wyrazem pracy społecznej zawartej w prywatnych produktach, tkwi już możliwość powstania różnicy miedzy tą praca społeczną a zawartą w samym produkcie pracą prywatną. Prywatny producent, który dalej produkuje starym sposobem, podczas gdy społeczny sposób produkcji robi postępy, dotkliwie odczuwa tę różnicę. To samo zachodzi, gdy ogół prywatnych producentów pewnego rodzaju towarów wytwarza je w ilości przekraczającej społeczne zapotrzebowanie. W tym, że wartość towaru da się wyrazić tylko w pewnym innym towarze i może być realizowana tylko w wymianie na ten towar, tkwi możliwość, że wymiana w ogóle nie dojdzie do skutku albo że nie zrealizuje rzeczywistej wartości. A gdy w końcu zjawi się na rynku specyficzny towar, siła robocza, o jej wartości, podobnie jak o wartości każdego innego towaru, decyduje czas pracy społecznie potrzebny do jej wytworzenia. Dlatego też występowanie produktów w formie wartości zawiera już w zalążku całą kapitalistyczną formę produkcji, przeciwieństwo między kapitalistami a robotnikami najemnymi, rezerwową armię przemysłu, kryzysy. Chcieć znieść kapitalistyczną formę produkcji przez ustanowienie "prawdziwej wartości" znaczy więc to sarno, co chcieć znieść katolicyzm przez ustanowienie "prawdziwego" papieża albo chcieć stworzyć społeczeństwo, w którym producenci panują wreszcie nad własnym produktem - przez konsekwentne urzeczywistnienie kategorii ekonomicznej stanowiącej najtreściwszy wyraz ujarzmienia producentów przez ich własny produkt.

Skoro tylko społeczeństwo produkujące towary rozwinęło właściwą towarom jako takim formę wartości w formę pieniężną, różne utajone w wartości zalążki wydobywają się na powierzchnię. Najbliższym i najbardziej istotnym rezultatem jest upowszechnienie się formy towaru. Pieniądz narzuca formę towarów nawet przedmiotom produkowanym dotąd na własny użytek - wciąga je w wymianę. Tym samym forma towarowa i pieniądz wdzierają się w wewnętrzną gospodarkę wspólnoty zrzeszonej' bezpośrednio w celach produkcyjnych, zrywają po kolei spajające ją więzi, rozkładają wspólnotę na gromadę prywatnych producentów. Pieniądz, jak to można obserwować w Indiach, wprowadza najpierw na miejsce wspólnej uprawy ziemi uprawę indywidualną; następnie rozkłada wspólną własność ziemi uprawnej, manifestującą się jeszcze w periodycznie powtarzanych zmianach podziału, wprowadzając definitywny podział (na przykład we wspólnotach nad Mozelą78; proces ten zaczyna się także w gminie rosyjskiej); wreszcie prze do podziału pozostałej jeszcze wspólnej własności lasów i pastwisk. Jakkolwiek działają tu również inne przyczyny, zdeterminowane rozwojem produkcji, pieniądz pozostaje zawsze najpotężniejszym środkiem ich oddziaływania na wspólnoty. I z taką samą naturalną koniecznością musiałby pieniądz wbrew wszelkim "ustawom i normom administracyjnym" rozłożyć dühringowską komunę gospodarczą, gdyby kiedyś powstała.

Jak stwierdziliśmy już wyżej (Ekonomia polityczna, rozdział VI), mówienie o wartości pracy stanowi sprzeczność samą w sobie. Skoro praca wytwarza w pewnych stosunkach społecznych nie tylko produkty, ale i wartość, a wartość tę mierzy się pracą, to praca tak samo nie może mieć wartości, jak ciężar jako taki nie może mieć szczególnej wagi lub ciepło szczególnej temperatury. Ale charakterystyczną cechą wszelkiego mętniactwa socjalnego, medytującego nad "prawdziwą wartością", jest wmawianie sobie, że robotnik nie otrzymuje w dzisiejszym społeczeństwie pełnej "wartości" swojej pracy i socjalizm powołany jest do zaradzenia temu złu. W tym celu trzeba najpierw wykryć, czym jest wartość pracy; a czyni się to próbując mierzyć pracę nie jej adekwatną miarą - czasem, lecz jej produktem. Robotnik powinien otrzymywać "całkowity wytwór pracy" 92. Nie tylko produkt pracy, ale sama praca ma być bezpośrednio wymienialna na produkt - godzina pracy na produkt innej godziny pracy. Ale tu od razu pojawia się "ciekawa" trudność. Podziałowi ulega cały produkt. Najważniejsza progresywna funkcja społeczeństwa, akumulacja, zostaje mu odebrana, złożona w ręce jednostek, zdana na ich samowolę. Jednostki mogą robić ze swymi "wytworami", co im się podoba, społeczeństwo pozostaje w najlepszym wypadku równie bogate lub równie biedne, jak było. Okazuje się, że nagromadzone w przeszłości środki produkcji ześrodkowano w rękach społeczeństwa po to tylko, żeby wszystkie środki produkcji nagromadzone w przyszłości znów rozproszyły się w rękach jednostek. Tak uderza się we własne założenia, dochodzi się do czystego absurdu.

Płynna praca, czynna siła robocza, ma być wymieniana na produkt pracy. Wobec tego jest ona towarem tak samo jak produkt, na który ma być wymieniona. Wobec tego wartość siły roboczej określa się nie według jej produktu, tylko według ucieleśnionej w niej pracy społecznej, a więc według dzisiejszego prawa płacy roboczej.

A przecież chodzi o to, żeby tak nie było. Płynna praca, siła robocza, ma być wymienialna na swój całkowity produkt. To znaczy ma być wymienialna nie na swoją wartość, lecz na swoją wartość użytkową; prawo wartości ma obowiązywać w stosunku do wszystkich innych towarów, ale ma być zniesione w stosunku do siły roboczej. Taka to niszcząca samą siebie plątanina kryje się za "wartością pracy".

"Wymiana pracy na pracę na zasadzie równej oceny" - jeżeli ma jakiś sens, mianowicie wzajemną wymienialność produktów jednakowej pracy społecznej, a więc prawo wartości - jest właśnie podstawowym prawem produkcji towarowej, a więc także jej najwyższej formy, produkcji kapitalistycznej. W dzisiejszym społeczeństwie prawo to dochodzi do głosu takim samym sposobem, jakim jedynie mogą dochodzić do głosu prawa ekonomiczne w społeczeństwie prywatnych producentów: jako tkwiące w rzeczach i stosunkach, od woli i działania producentów niezależne, ślepo działające prawo przyrody. Czyniąc z tego prawa podstawowe prawo swojej komuny gospodarczej i żądając od niej, żeby je z całą świadomością realizowała, czyni pan Dühring podstawowe prawo istniejącego społeczeństwa podstawowym prawem swego fantastycznego społeczeństwa. Chce istniejącego społeczeństwa, ale bez jego niedomagań. I porusza się na tym samym dokładnie gruncie co Proudhon. Tak jak i tamten, chce usunąć niedomagania zrodzone z rozwinięcia się produkcji towarowej w produkcję kapitalistyczną, wysuwając przeciw nim podstawowe prawo produkcji towarowej, którego działanie właśnie stworzyło te niedomagania. Tak jak i Proudhon, chce on znieść rzeczywiste konsekwencje prawa wartości za pomocą jego konsekwencji urojonych.

I jakkolwiek dumnie wyjeżdża nasz nowoczesny Don Kichot na swym szlachetnym Rosynancie, "uniwersalnej zasadzie sprawiedliwości", w towarzystwie swego dzielnego Sancho Pansy, Abrahama Enssa, na swoją błędnorycerską wyprawę po hełm Mambrina - "wartość pracy", obawiamy się, mocno obawiamy się, że przywiezie do domu tylko starą, znaną miskę golibrody.

V. Państwo, rodzina, wychowanie

W dwu poprzednich rozdziałach dostatecznie chyba scharakteryzowaliśmy ekonomiczną zawartość "nowych socjalistycznych tworów" pana Dühringa. Co najwyżej można by jeszcze zauważyć, że "uniwersalna rozległość horyzontu historycznego" bynajmniej nie przeszkadza panu Dühringowi w zabezpieczeniu swoich własnych interesów, nawet niezależnie od znanej umiarkowanej konsumpcji dodatkowej. Skoro w społeczności socjalitarnej utrzymany zostanie stary podział pracy, komuna gospodarcza będzie musiała się liczyć nie tylko z architektami i taczkarzami, lecz również z zawodowymi literatami, przy czym powstaje kwestia, jaki los ma wtedy spotkać prawo autorskie. Kwestia ta interesuje pana Dühringa bardziej niż wszystkie inne. Wszędzie na przykład tam, gdzie mowa o Ludwiku Blanc i Proudhonie, czytelnik potyka się o prawo autorskie; w końcu pan Dühring rozwałkowuje je na dziewięciu stronicach "Kursu" i w postaci tajemniczego "wynagrodzenia za pracę" - nie wiadomo, czy z umiarkowaną konsumpcją dodatkową, czy bez niej — szczęśliwie dowozi do socjalitarnego portu. Rozdział o sytuacji pcheł w naturalnym systemie społeczeństwa byłby równie na miejscu, a w każdym razie byłby mniej nudny.

"Filozofia" daje nam wyczerpujące przepisy w kwestii ustroju państwowego przyszłości. Tu Rousseau, aczkolwiek "jedyny poważny poprzednik" pana Dühringa, położył podwaliny nie dość głęboko; jego głębszy następca gruntownie rzecz naprawia, do niemożliwości rozwadniając Rousseau i zaprawiając go także rozgotowanymi w wodnistą zupkę odpadkami heglowskiej filozofii prawa. Podstawę dühringowskiego państwa przyszłości stanowi "suwerenność jednostki"; przy panowaniu większości nic ma ona być zdławiona, Jęcz ma dopiero osiągnąć szczyt. Jak do tego dochodzi? Bardzo prosto.

"Jeżeli założyć porozumienia każdego z każdym we wszystkich kierunkach i jeżeli przedmiotem tych układów jest pomoc wzajemna przeciw niesprawiedliwym naruszeniom - wtedy wzmacnia się tylko sita utrzymująca prawo; i z żadnego faktu przewagi tłumu nad jednostką lub większości nad mniejszością nie zostaje wywiedzione prawo".

Z taką lekkością żywa siła magicznych słów filozofii rzeczywistości bierze najbardziej nieprzebyte przeszkody; a gdy czytelnik zauważa, iż jest potem równie mądry, jak był, pan Dühring odpowiada mu, że nie powinien jednak traktować sprawy tak lekko, gdyż

"najmniejszy błąd w pojmowaniu funkcji woli zbiorowej unicestwiłby suwerenność jednostki, a tylko ta suwerenność jest tym, co umożliwia wywód rzeczywistych praw".

Biorąc na kawał swoje audytorium, pan Dühring traktuje je tak, jak na to zasługuje. Mógłby mówić jeszcze większe głupstwa; adepci filozofii rzeczywistości i tak by tego nie zauważyli.

Tak więc suwerenność jednostki polega zasadniczo na tym, że

"jednostka podlega w sposób absolutny przymusowi ze strony państwa", ale przymus ten wtedy tylko może być usprawiedliwiony, gdy "rzeczywiście służy naturalnej sprawiedliwości". W tym celu będzie istniało "ustawodawstwo i sądownictwo", jednakże będą one musiały "pozostawać w rękach ogółu"; następnie będzie istniał związek obronny w formie "wojska lub innych, wewnętrznej służbie bezpieczeństwa podległych oddziałów wykonawczych".

A więc będzie istniała również armia, policja, żandarmeria. Pan Dühring nie jeden już raz okazał się dzielnym Prusakiem; teraz daje dowód, że dorasta do miary tego wzorowego Prusaka, o którym świętej pamięci minister Rochów powiedział, iż "w sercu nosi swojego żandarma". Wszelako żandarmeria przyszłości nie będzie tak niebezpieczna jak dzisiejsze dzierżymordy. Cokolwiek złego mogłaby ona uczynić suwerennej jednostce, tej ostatniej pozostaje zawsze pociecha,

"że sprawiedliwość lub krzywda, której wtedy w pewnych okolicznościach zazna ze strony wolnego społeczeństwa, nigdy nie bidzie czyni gorszym od tego, co mógłby przynieść także stan natury"

Następnie pan Dühring jeszcze raz każe nam przeskoczyć przez swoje nieuniknione prawo autorskie, po czym zapewnia, że w jego przyszłym świecie będzie istniała, "oczywiście, zupełnie wolna i powszechna adwokatura". "Wymyślone dziś wolne społeczeństwo" staje się coraz bardziej pstrokate. Architekci, taczkarze, literaci, żandarmi, a teraz jeszcze adwokaci! To "solidne i krytyczne królestwo myśli" jest kubek w kubek podobne do różnych królestw niebieskich różnych religii, w których wierny zawsze spotyka w postaci wysublimowanej to, co mu osładzało jego ziemski żywot. A pan Dühring jest przecież obywatelem państwa, w którym "każdy może osiągnąć zbawienie na swój sposób"159. Czegóż moglibyśmy jeszcze chcieć?

Ale zostawmy na razie to, czego my moglibyśmy chcieć. Idzie o to, czego chce pan Dühring. Onże zaś tym różni się od Fryderyka II, że w jego, Dühringa, państwie przyszłości nie będzie wolno każdemu zbawiać się na swój sposób. W konstytucji tego państwa przyszłości czytamy:

"W wolnym społeczeństwie nie może istnieć żaden kult; albowiem każdy z członków tego społeczeństwa przezwyciężył dziecinne, pierwotne złudzenie, jakoby poza czy ponad przyrodą były istoty, na które można oddziaływać ofiarami lub modlitwami". "Właściwie zrozumiany system socjalitarny powinien przeto... znieść wszelkie rekwizyty duchownego czarnoksięstwa, a więc wszystkie istotne składniki kultu".

Religia zostaje zakazana.

A przecież wszelka religia jest tylko fantastycznym odzwierciedleniem w głowach ludzkich tych zewnętrznych sił, które rządzą codziennym bytem ludzi, odzwierciedleniem, w którym siły ziemskie przybierają postać sił nadziemskich. W początkach dziejów przedmiotami tego odzwierciedlenia są zrazu siły przyrody, przybierające w dalszym rozwoju procesu ich personifikacji u różnych ludów najrozmaitsze, najróżnorodniejsze postacie. Mitologia porównawcza prześledziła ten pierwszy proces, przynajmniej w odniesieniu do ludów indoeuropejskich, aż do jego zaczątków w indyjskich Wedach; szczegółowo zbadała dalszy jego rozwój u Hindusów, Persów, Greków, Rzymian, Germanów i - o ile na to pozwalał materiał źródłowy - także u Celtów, Litwinów i Słowian. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, które przeciwstawiają się ludziom jako siły tak samo im obce i na początku tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. I fantastyczne postacie, w których początkowo odzwierciedlały się tylko tajemnicze siły przyrody, nabierają atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych159a. Na jeszcze wyższym szczeblu rozwoju wszystkie naturalne i społeczne cechy wielu bóstw zostają przeniesione na jednego wszechmocnego boga, który z kolei jest tylko refleksem abstrakcyjnego człowieka. Tak powstał monoteizm, który był, historycznie biorąc, ostatnim wytworem późnogreckiej filozofii ludowej i znalazł swoje gotowe ucieleśnienie w żydowskim, czysto narodowym bogu Jahwe. W tej wygodnej, poręcznej, łatwo przystosowalnej postaci religia może istnieć dalej jako bezpośrednia, to znaczy emocjonalna, forma ustosunkowania się ludzi do panujących nad nimi obcych sił przyrody i sił społecznych, dopóki ludzie pozostają pod panowaniem takich sił. Otóż widzieliśmy niejednokrotnie, że w dzisiejszym, burżuazyjnym społeczeństwie panują nad ludźmi jak obca jakaś siła przez nich samych stworzone stosunki ekonomiczne, przez nich samych wytworzone środki produkcji. Istnieje więc nadal faktyczne podłoże dla refleksu o charakterze religijnym, a wraz z nim i sam refleks religijny. I chociaż ekonomia burżuazyjna otwiera drogę do pewnego zrozumienia związku przyczynowego, z którego wyrasta to obce panowanie, fakt ten nie zmienia postaci rzeczy. Ekonomia burżuazyjna nie może ani zapobiec kryzysom w ogóle, ani uchronić poszczególnych kapitalistów przed stratami, niewypłacalnymi długami i bankructwem, a poszczególnych robotników przed bezrobociem i nędzą. Wciąż jeszcze mówimy: Człowiek myśli, Pan Bóg (to znaczy obce panowanie kapitalistycznego sposobu produkcji) kryśli. Samo zrozumienie - nawet szersze i głębsze niż to, które daje burżuazyjna ekonomia - nie wystarcza do poddania sił społecznych władzy społeczeństwa. Do tego potrzebny jest przede wszystkim czyn społeczny. Kiedy ten czyn zostanie dokonany, kiedy społeczeństwo przez objęcie w posiadanie wszystkich środków produkcji i ich planowe zastosowanie wyzwoli siebie i wszystkich swoich członków z niewoli, w jakiej trzymają ich obecnie te środki produkcji przez nich samych wytworzone, ale przeciwstawiające się im jako przemożna obca siła, z chwilą więc, gdy człowiek już nie tylko będzie "myślił", ale i "kryślił", dopiero wtedy zniknie ostatnia obca siła, która się jeszcze dziś odzwierciedla w religii, a tym samym zniknie też religijne odzwierciedlenie, jako że wówczas nie będzie już nic do odzwierciedlania.

Natomiast pan Dühring nie może czekać, aż religia umrze taką śmiercią naturalną. Postępuje bardziej fundamentalnie. Przebismarczył Bismarcka, dekretuje obostrzone ustawy majowe 160 nie tylko przeciw katolicyzmowi, ale przeciwko wszelkiej religii w ogóle; szczuje swoich żandarmów przyszłości przeciw religii, pomagając jej zdobyć palmę męczeństwa i przedłużając jej żywot. Gdzie tylko spojrzeć - specyficznie pruski socjalizm.

Kiedy tak pan Dühring szczęśliwie unicestwił religię,

"człowiek, zdany teraz tylko na siebie i na przyrodę, dojrzały do poznania swych zbiorowych sił, może śmiało wkroczyć na wszystkie drogi, jakie przed nim otwiera bieg rzeczy i własna jego istota".

Przypatrzmy się więc, dla odmiany, temu "biegowi rzeczy", pośród którego zdany na siebie człowiek może śmiało iść za radami pana Dühringa.

Pierwszym etapem biegu rzeczy, który zdaje człowieka na siebie samego, są narodziny. Potem,

na okres naturalnej niedojrzałości, powierzony on zostaje "naturalnej wychowawczyni dzieci", matce. "Okres ten może trwać, jak w dawnym prawie rzymskim, do czasu dojrzałości płciowej, to znaczy mniej więcej do czternastego roku życia". Tylko tam, gdzie niesforne, starsze chłopaczyska nie dość respektują autorytet matki, unieszkodliwi to zło pomoc ojcowska, a zwłaszcza publiczne zabiegi wychowawcze. Z osiągnięciem dojrzałości płciowej dziecko przechodzi pod "naturalną opiekę ojca", oczywiście, o ile istnieje "ojciec rzeczywisty i niezaprzeczalny"; w przeciwnym wypadku gmina ustanawia opiekuna.

Jak poprzednio pan Dühring wyobrażał sobie, że można nie przekształcając samej produkcji zastąpić kapitalistyczny sposób wytwarzania sposobem społecznym, tak teraz wyobraża sobie, że można oderwać nowoczesną, burżuazyjna rodzinę od całego jej ekonomicznego podłoża, nie zmieniając przez to całej jej formy. Forma ta jest dla niego tak dalece niezmienna, że nawet "starożytne prawo rzymskie", choć w "uszlachetnionej" nieco postaci, czyni on na wieki podstawą stosunków rodzinnych i potrafi sobie wyobrazić rodzinę jedynie jako jednostkę "dziedziczącą", to znaczy posiadającą. Pod tym względem utopiści stoją o wiele wyżej od pana Dühringa. U nich swobodne uspołecznienie ludzi i przekształcenie prywatnej pracy domowej w publiczny przemysł pociągało za sobą także uspołecznienie wychowania młodzieży, a tym samym i rzeczywistą swobodę w stosunkach wzajemnych między członkami rodziny. I już Marki ("Kapitał", str. 51) i nast.) wykazał, że "wielki przemyli, wyznaczając kobietom, młodocianym i dzieciom obojga pici tak przemożną rolę w społecznie zorganizowanym procesie produkcji poza sferą życia domowego, stwarza tym samym nową ekonomiczną podstawę dla wyższej formy rodziny i wzajemnego stosunku obu płci"160a.

"Każdy fantasta pragnący zreformować społeczeństwo — mówi pan Dühring - ma naturalnie w pogotowiu odpowiadającą jego nowemu życiu społecznemu pedagogikę".

Jeżeli tym zdaniem mierzyć pana Dühringa, okazuje się on "prawdziwym monstrum" między fantastami społecznymi. Szkoła przyszłości zaprząta jego uwagę przynajmniej w tym stopniu co prawo autorskie, a to znaczy doprawdy niemało.

Ma on gotowy plan szkolny i uniwersytecki nie tylko na całą "dającą się przewidzieć przyszłość", ale także na okres przejściowy. Ograniczmy się jednak tylko do tego, co ma być zaaplikowane młodzieży płci obojga w doskonałym społeczeństwie socjalitarnym ostatniej instancji.

Powszechna szkoła ludowa daje "wszystko, co samo przez się i zasadniczo może mieć powab dla człowieka", w szczególności "podstawy i główne zdobycze wszystkich nauk dotyczących poglądów na świat i życie". Przede wszystkim więc szkoła ta uczy matematyki, i to tak, że "uczeń przechodzi jej kompletny kurs" w zakresie wszystkich zasadniczych pojęć i środków od zwykłego liczenia ł dodawania aż do rachunku całkowego.

Jednakie to wcale nie znaczy, że w szkole tej ma się rzeczywiście różniczkować i całkować. Przeciwnie, ma się tam raczej nauczać zupełnie nowych elementów matematyki ogólnej, których zalążki tkwią zarówno w zwykłej matematyce elementarnej, jak w matematyce wyższej. Ale chociaż pan Dühring twierdzi, że

ma już w "głównych zarysach, schematycznie, przed oczami" także "treść podręczników" tej szkoły przyszłości, nie udało mu się dotąd, niestety, odkryć tych "elementów matematyki ogólnej"; wszakże czego on dokazać nie może, tego "należy, rzecz jasna, oczekiwać dopiero od wolnych i spotęgowanych sił nowego stanu społecznego".

Tak więc grona matematyki przyszłości są na razie jeszcze bardzo kwaśne, ale za to tym mniej kłopotu sprawi astronomia, mechanika i fizyka przyszłości. One też

"stworzą jądro wszelkiego kształcenia", podczas gdy "nauka o roślinach i zwierzętach, nosząca, na przekór wszelkim teoriom, wciąż jeszcze głównie opisowy charakter..." służyć będzie "raczej do lżejszej rozrywki".

Tak wydrukowano: "Filozofia", strona 417. Pan Dühring nie zna po dziś dzień innej nauki o roślinach i zwierzętach niż głównie opisowa. Nawet z nazwy nie zna całej morfologii organicznej, obejmującej anatomię porównawczą, embriologię i paleontologię świata organicznego. Gdy za jego plecami tuzinami niemal powstają nowe dyscypliny w dziedzinie biologii, jego dziecięcy umysł wciąż jeszcze czerpie "wybitnie nowoczesne elementy kształtujące przyrodniczy sposób myślenia" z Raffa "Historii naturalnej dla dzieci" i narzuca tę konstytucję świata organicznego również całej "dającej się przewidzieć przyszłości". O chemii pan Dühring i tu - jak zwykle - zupełnie zapomniał.

Co się tyczy estetycznej strony nauczania, to pan Dühring będzie musiał wszystko sprawić od nowa. Dotychczasowa poezja do tego się nie nadaje. Tam gdzie wszelka religia jest zakazana, nie można, rzecz jasna, tolerować w szkole praktykowanej przez dawniejszych poetów "adaptacji materiału mitologicznego czy w ogóle religijnego". Odrzucić też należy "mistycyzm poetycki, intensywnie uprawiany na przykład przez Goethego". Będzie więc musiał pan Dühring sam zdecydować się na dostarczenie nam owych arcydzieł poetyckich, "odpowiadających wyższym wymaganiom pojednanej z rozumem wyobraźni", i na zaprezentowanie nam prawdziwego ideału, który "oznacza doskonałość świata". Niech z tym nie zwleka, bo komuna gospodarcza dopiero wtedy będzie mogła ruszyć na podbój świata, gdy pomaszeruje szturmowym krokiem pojednanego z rozumem aleksandrynu 25.

Filologią podrastający obywatel przyszłości nie będzie bardzo dręczony.

"Języki martwe odpadają zupełnie... obce języki żywe natomiast... będą czymś ubocznym". Tylko tam, gdzie stosunki międzynarodowe obejmą ruch samych mas ludowych, języki te mają być w lekki sposób udostępnione, każdemu w miarę potrzeby. "Rzeczywiście kształcąc? wyszkolenie językowe" opierać się będzie na pewnego rodzaju ogólnej gramatyce, w szczególności zaś "na substancji i formie własnego języka".

Narodowe ograniczenie dzisiejszych ludzi jest dla pana Dühringa jeszcze zbyt kosmopolityczne. Toteż chce on znieść dwie dźwignie, które w dzisiejszym świecie dają przynajmniej okazję do wzniesienia się nad ograniczony, narodowy punkt widzenia: znajomość języków starożytnych, która przynajmniej posiadającym wykształcenie klasyczne ludziom wszystkich narodowości otwiera wspólny, rozszerzony horyzont, i znajomość języków nowożytnych, dzięki której jedynie ludzie różnych narodowości porozumiewają się między sobą i mogą się zapoznać z tym, co się dzieje za ich własnymi granicami. Natomiast gramatyka języka ojczystego ma być gruntownie wbijana w głowy. A przecież "substancja i forma własnego języka" wtedy tylko jest zrozumiała, gdy śledzimy jego powstawanie i stopniowy rozwój, co nie jest możliwe bez uwzględnienia, po pierwsze, jego własnych form obumarłych, po wtóre, żywych i martwych jeżyków pokrewnych. Ale tu znów wchodzimy na teren wyraźnie zakazany. Jeżeli jednak pan Dühring wykreśla ze swego planu szkolnego całą nowoczesną gramatykę historyczną, nie pozostaje mu do nauki języka nic poza staroświecką gramatyką techniczną, przystrzyżoną w stylu dawnej filologii klasycznej, z całą jej kazuistyką i dowolnością spowodowaną brakiem podstawy historycznej. Nienawiść do tej dawnej filologii doprowadza go do tego, że musi uczynić z najgorszego jej produktu "centralny punkt rzeczywiście kształcącej nauki języka". Wyraźnie widać, że mamy przed sobą językoznawcę, który nigdy nie słyszał o całym od sześćdziesięciu lat tak intensywnie i owocnie rozwijającym się językoznawstwie historycznym i który dlatego szuka "wybitnie nowoczesnych elementów kształtujących" nauki języka nie u Boppa, Grimma i Dieza, lecz u świętej pamięci Heysego i Beckera.

Ale przy tym wszystkim początkujący obywatel przyszłości nie jest jeszcze bynajmniej "zdany na siebie samego". Do tego potrzebny jest głębszy fundament, który daje

"przyswojenie ostatnich podstaw filozoficznych". "Jednakże pogłębienie takie... nie będzie wcale zadaniem gigantycznym", odkąd pan Dühring utorował tu drogę. W rzeczy samej, "jeżeli tę odrobinę ścisłej wiedzy, którą się może szczycić ogólna schematyka bytu, oczyścić z błędnych, scholastycznych przeinaczeń i zdecydować się na uznawanie tylko rzeczywistości poświadczonej" przez pana Dühringa, to filozofia elementarna stanie się w pełni dostępna także dla młodzieży przyszłości. "Wystarczy sobie przypomnieć te niezwykle proste sformułowania, za pomocą których nadaliśmy pojęciom nieskończoności i ich krytyce nie znany dotąd zasięg" - a "nie sposób zrozumieć, dlaczego elementy ogólnej koncepcji przestrzeni i czasu, tak prosto ukształtowane przez niniejsze pogłębienie i sprecyzowanie, nie mogłyby w końcu przejść do rzędu wiadomości wstępnych... Głęboko fundamentalne idee" pana Dühringa "powinny odegrać w powszechnej systematyce pedagogicznej nowego społeczeństwa rolę zgoła niepoślednią". A sam sobie równy stan materii i przeliczona niezliczoność powołane są do tego, żeby "nie tylko postawić człowieka na własne nogi, lecz także wytworzyć w nim samodzielną świadomość, że ma pod stopami tak zwany absolut".

Jak widać, szkoła ludowa przyszłości to nic innego, jak "uszlachetniona" trochę pruska pennalia, w której grekę i łacinę zastępuje nieco większa porcja matematyki czystej i stosowaną, tudzież, oczywiście, elementy filozofii rzeczywistości, a nauka niemieckiego zostaje znowu obniżona do poziomu śp. Beckera, czyli mniej więcej klasy trzeciej. Jakoż "nie sposób zrozumieć", dlaczego w najwyższym stopniu szkolarskie, czego dowiedliśmy, "wiadomości" pana Dühringa we wszystkich poruszanych przezeń dziedzinach, a raczej to, co po uprzednim gruntownym "oczyszczeniu" w ogóle z nich zostaje, nie miałyby w całości i w szczegółach "przejść w końcu do rzędu wiadomości wstępnych", skoro z rzędu tego faktycznie nigdy nie wyszły. Oczywiście, pan Dühring też słyszał coś niecoś o tym, że w społeczeństwie socjalistycznym praca ma być połączona z wychowaniem, co ma zapewnić wielostronne wykształcenie techniczne oraz praktyczną podstawę wychowania naukowego; dlatego również ten moment zostaje utartym sposobem oddany na usługi ustroju socjalitarnego. Ale że, jak widzieliśmy, w dühringowskiej produkcji przyszłości stary podział pracy w zasadzie nadal spokojnie istnieje, owo techniczne wyszkolenie pozbawione jest wszelkiego późniejszego zastosowania w praktyce, wszelkiego znaczenia dla samej produkcji. Przyświeca mu cel wyłącznie szkolny: ma ono zastąpić gimnastykę, o której nasz twórca głębokiego przewrotu nie chce nic wiedzieć. Dlatego może nas uraczyć tylko kilkoma frazesami, jak na przykład:

"Młodość i starość pracują w prawdziwym sensie tego słowa".

Doprawdy żałośnie wygląda to pozbawione umiaru i treści wodolejstwo, jeżeli zestawić je x tym ustępem "Kapitału" (str. 508-515160b), gdzie Marks rozwija tezę, że "z systemu fabrycznego, jak to Robert Owen wykazał szczegółowo, wyrosły zalążki systemu wychowawczego przyszłości, który wszystkie dzieci powyżej pewnego wieku obejmie wychowaniem łączącym pracę produkcyjną z nauką i gimnastyką, nic tylko w celu zwiększenia produkcji społecznej, lecz także w celu uformowania wszechstronnie rozwiniętych ludzi"160c.

Pomińmy uniwersytet przyszłości, w którym filozofia rzeczywistości stanowić będzie jądro wszelkiej wiedzy i w którym obok wydziału lekarskiego, w pełnym rozkwicie istnieje nadal wydział prawny; pomińmy też "specjalne zakłady zawodowe", o których dowiadujemy się jedynie, że mają mieć w programie "tylko parę przedmiotów". Przyjmijmy, że młody obywatel przyszłości po ukończeniu wszystkich kursów szkolnych jest w końcu w tym stopniu "zdany na siebie", że może sobie szukać żony. Jaki bieg rzeczy otwiera tu przed nim pan Dühring?

"Wobec doniosłości, jaką posiada rozmnażanie dla zachowywania, eliminowania i krzyżowania, a nawet' nowego kształtowania rozwoju cech, należy szukać najgłębszych pierwiastków ludzkich i nieludzkich w dużej mierze w kontakcie i w doborze płciowym, a ponadto jeszcze w trosce o uzyskanie lub uniknięcie określonego wyniku urodzeń. Sąd o dzikości i tępocie, jaka w tej dziedzinie panuje, wypada w praktyce pozostawić późniejszej epoce. Ale z góry już, nawet pod presją przesądów, tyle przynajmniej należy zaznaczyć, że o wiele bardziej niż liczbę trzeba brać pod uwagę jakość urodzeń, to, czy się one przyrodzie lub przezorności ludzkiej udały, czy nie udały. Potwory we wszystkich czasach i we wszystkich stosunkach prawnych istotnie skazywano na zagładę; ale drabina prowadząca od normalności do degeneracji w coś niepodobnego już do człowieka ma liczne szczeble... Zapobieżenie powstaniu człowieka, który byłby po prostu złym wytworem, jest niewątpliwie korzystne".

To samo -czytamy w innym miejscu:

"Filozoficzne rozważanie bez trudu... zrozumie prawo świata nie narodzonego do możliwie dobrej kompozycji... Poczęcie, a nawet jeszcze poród dają okazję do zastosowania w tej sprawie pieczy zapobiegawczej, a w wyjątkowych wypadkach nawet eliminującej".

I dalej:

"Sztuka grecka, polegająca na idealizowaniu człowieka w marmurze, nic zdoła zachować tej samej wagi historycznej z chwilą, gdy podjęte będzie mniej zabawne artystycznie, ale za to dla losu milionów daleko donioślejsze zadanie doskonalszego rzeźbienia człowieka z krwi i kości. Taka sztuka nie jest tylko kamienna, a jej estetyka nie polega na oglądzie martwych form" itd.

Nasz początkujący obywatel przyszłości spada z chmur. To, że przy ożenku nie idzie o sztukę tylko kamienną ani o oglądanie martwych form, wiedział oczywiście bez pana Dühringa; ale ten obiecał mu przecież, że będzie mógł pójść każdą drogą, jaką otworzy przed nim bieg rzeczy i własna jego istota, żeby znaleźć współczujące serce niewieście łącznie z przynależnym do niego ciałem. O nie - grzmi teraz nad nim "głębsza i surowsza moralność". Wpierw trzeba zrzucić z siebie dzikość i tępotę panującą w dziedzinie kontaktu i doboru płciowego oraz wziąć pod uwagę prawo nowo narodzonego świata do możliwie dobrej kompozycji. W tej uroczystej chwili idzie o to, by udoskonalić rzeźbienie człowieka z krwi i kości, by się stać niejako rzeźbiącym w krwi i kości Fidiaszem. Jak się do tego wziąć? Przytoczone wyżej zagadkowe wypowiedzi pana Dühringa nie dają żadnej co do tego wskazówki, jakkolwiek pan Dühring sam powiada, że to jest "sztuka". Czyżby pan Dühring miał już "schematycznie przed oczami" podręcznik także tej sztuki, podobny do tych, jakich niemało krąży dziś po niemieckim rynku księgarskim? Faktycznie jesteśmy tu już nie w ustroju socjalitarnym, lecz w "Zaczarowanym Flecie", tylko że w porównaniu z naszym głębszym i surowszym moralistą zażywny klecha wolnomularski Sarastro może być co najwyżej "kapłanem drugiej klasy". Próby, jakich on dokonywał z miłosną parką swoich adeptów, są doprawdy dziecinną igraszką w porównaniu ze straszliwym egzaminem, do którego pan Dühring zmusza swoje dwie suwerenne jednostki, zanim zezwoli im wstąpić w "moralny i wolny stan małżeński". Załóżmy, co jest przecież możliwe, że nasz "postawiony na własne nogi" Tarnino przyszłości ma wprawdzie pod nogami tak zwany absolut, ale jedna z tych nóg różni się o kilka szczebli od normalnego stanu, tak że złe języki nazywają go kuternogą. Leży też w sferze możliwości, że jego najukochańsza Pamina przyszłości niezupełnie prosto stoi na rzeczonym absolucie w następstwie lekkiego skrzywienia na korzyść prawej łopatki, w którym zazdrość dopatruje się nawet malutkiego garbu. Co wtedy? Czy nasz głębszy i surowszy Sarastro zabroni im praktykować sztukę doskonalszego rzeźbienia człowieka z krwi i kości, czy zastosuje swoją "pieczę zapobiegawczą" przy "poczęciu" lub "eliminującą" przy "porodzie"? Dziesięć przeciw jednemu, że sprawy przybiorą inny obrót: zakochana parka zostawi Sarastro-Dühringa i pójdzie do urzędnika stanu cywilnego.

Stop! - woła pan Dühring. - Nie tak myślałem. Dajcież mi dojść do słowa.

Przy "wyższych, prawdziwie ludzkich pobudkach zbawiennych związków płciowych... uszlachetniona po ludzku forma podniecenia płciowego, której spotęgowanie objawia się jako namiętna miłość, stanowi w swej dwustronności najlepszą rękojmię związku właściwego również ze względu na wynik... efektem tylko drugorzędnym będzie to, że ze stosunku w samej treści już harmonijnego zrodzi się też płód ukształtowany harmonijnie. Stąd jeszcze raz wynika, że wszelki przymus musi działać szkodliwie" itd.

Tak więc wszystko kończy się najpiękniej w najpiękniejszej ze społeczności. Kuternoga i garbuska kochają się namiętnie i dlatego w dwustronności swej stanowią najlepszą rękojmię harmonijnego "efektu drugorzędnego". Wszystko odbywa się jak w powieści, kochają się, pobierają się - a cała głębsza i surowsza moralność kończy się, jak zwykle, harmonijną bzdurą.

Jak szlachetne wyobrażenia ma pan Dühring w ogóle o płci żeńskiej, widać z następującego oskarżenia pod adresem dzisiejszego społeczeństwa:

"W społeczeństwie ucisku, opartym na sprzedaży człowieka człowiekowi, prostytucja gra rolę zrozumiałego uzupełnienia małżeństwa z przymusu - na korzyść mężczyzn. I do faktów najbardziej zrozumiałych, ale też najbardziej doniosłych, należy to, że dla kobiet me może istnieć coś podobnego".

Za nic w świecie nie chciałbym zainkasować podzięki, jaką pan Dühring powinien by otrzymać od kobiet za ten komplement. Czyżby pan Dühring zgoła nic nie wiedział o takim nie bardzo już rzadkim źródle dochodu jak instytucja utrzymanków? Pan Dühring był przecież referendarzem i mieszka w Berlinie, gdzie już za moich czasów, trzydzieści sześć lat temu, tytuł referendarius 161 - nie mówiąc już o porucznikach - często rymował się ze słowem stipendarius!


Niechże nam wolno będzie w pojednawczy, przyjemny sposób pożegnać się z naszym przedmiotem, który na pewno był nieraz dość suchy i posępny. Dopóki musieliśmy się zajmować poszczególnymi kwestiami, sąd nasz był związany przez obiektywne, niezaprzeczalne fakty; odpowiednio do tych faktów musiał często wypaść dosyć ostro, a nawet bezlitośnie. Teraz, gdy mamy już za sobą filozofię, ekonomię i społeczność socjalitarną, gdy mamy przed oczami cały wizerunek pisarza, którego dzieło wypadło nam sądzić w szczegółach, teraz na pierwszy plan możemy wysunąć osobowość autora; teraz wolno nam niektóre, inaczej niezrozumiałe aberacje i wyskoki naukowe wytłumaczyć przyczynami natury osobistej i ogólny nasz sąd o panu Dühringu ująć w słowach: niepoczytalność na tle manii wielkości.


[Powrót do spisu treści]

[Powrót do spisu prac Marksa i Engelsa]